Syreni śpiew recenzja

Pierwsza książka, jaką przeczytałam szkockiej autorki powieści kryminalnych Val McDermid. "Syreni śpiew", chociaż z fabuły zapowiadała się obiecująco, gdy zabrałam się do czytania okazało się to iluzją.

W brytyjskim miasteczku Bradfield (nazwa zmyślona) zostają znalezione okaleczone zwłoki mężczyzn. Ofiarami są mężczyźni hetero-seksualni, ale z uwagi na fakt, że ciała znajdują się w miejscach "gejowskich schadzek", przypuszcza się, że ofiarami są osoby homoseksualne, nie obnoszące się publicznie ze swoją orientacją.
Policja brnie w ślepy zaułek, dopiero gdy naczelnik wydziału kryminalnego John Brandon angażuje do pomocy - profilera, doktora Tony'ego Hilla, funkcjonariusze policji, pod nadzorem inspektor śledczej Carol Jordan, robią postępy w śledztwie.

Powieść przez pierwszą połowę tak mnie zanudziła, że robiłam wszystko, aby nie zaglądać do książki. Dopiero od drugiej połowy nastąpiła dynamiczna akcja, napięcie, oczekiwanie - to wszystko czego potrzebuję w tego typu powieściach.
Niestety pod względem tożsamości sprawcy autorka mnie nie zaskoczyła. Od dłuższego czasu miałam swoje podejrzenia i to się ziściło.

Książka jest pełna opisów narzędzi tortur, jakich używano w dawnych czasach. Nie jest to bajka dla dzieci, dlatego polecam wszystkim, którzy są wielkimi fanami gatunku takich powieści.