Tak się dziwnie złożyło, że przygodę z książkami pani McDermid zacząłem od końca serii, a dokładniej od "Gorączki kości". Było bardzo dobrze, było ciekawie i intrygująco. Teraz nadarzyła się okazja, żeby przeczytać pierwszą książkę z tej samej serii. Moje nastawienie pozostawiało wiele do życzenia. Skoro pierwsza książka z serii to musi być słabsza od późniejszych, niedopracowana warsztatowo - oskarżałem w myślach książkę niemal o poziom słabego debiutu literackiego.
Było to błędne i przejaskrawione podejście, gdyż autorka wydając "Syreni śpiew" miała już na koncie 9 książek i zaczynała pisać kolejną. Jednak coś musiało w tym być. Skoro to pierwsza książka z serii, a czytałem wcześniej szóstą w kolejności, to jaka musi być między nimi przepaść? W pierwszej, kreacje bohaterów to zaledwie szkice, pozbawione bagażu doświadczeń z tylu opisanych wydarzeń. Pewnie i autorka jeszcze się "nie rozkręciła" i książka to nowy świeży pomysł, ostrożne badanie nowego terenu, bez rozmachu w warsztacie i fabule. A jednak...
Może i dobrze, że nastawiłem się sceptycznie do lektury. Tym większe było moje zaskoczenie i sumaryczna radość z książki. Bo tej ciężko jest cokolwiek zarzucić. Jest umiejętnie napisana, dopracowana warsztatowo, z wyważoną i inteligentną fabułą. Po prostu świetny kryminał. A teraz konkrety. To co najbardziej rzuca się w oczy to naprawdę wielowątkowa fabuła i spojrzenie na każdy z nich z perspektywy kilku różnych bohaterów. W najbardziej rozwojowym punkcie fabuły czytelnik ma możliwość śledzenia wydarzeń w oparciu do relacje dziesięciu różnych osób. Do tego dochodzi stylistyczne rozgraniczenie wątku przestępcy od reszty książki. I nie mówię tu tylko o innej czcionce. Miałem wrażenie jakby napisała to zupełnie inna osoba, a nie sama autorka. Było to tak silne wrażenie, że te fragmenty czytałem z niechęcią - odwrotnie do całej reszty. Ciekawie zostały również zakończone wszystkie wątki - na pierwszy rzut oka jest to samodzielna książka, bez szans na kontynuację, co nie jest fajne, gdy czytelnik ma ochotę na więcej. Jednak głębsze spojrzenie pozwala zauważyć kilka furtek, które pozostawiła sobie autorka. Zakamuflowane, zmuszające do myślenia... i dające nadzieję na ciąg dalszy :)
Pod kątem fabuły wydaje się to być standardowy kryminał z szufladki "profiler i spółka". I właściwie taki faktycznie jest. Jest psychopata - seryjny morderca, jest policja, która nie może sobie z nim poradzić, i jest również błyskotliwy psycholog kliniczny, który pcha śledztwo we względnie dobrym kierunku. Nie ma się co oszukiwać i twierdzić, że jest tu nowatorskie podejście do wyeksploatowanego gatunku. Jednak ten szczegół, nie przeszkadza cieszyć się lekturą. Fabuła, chociaż względnie szablonowa (dziś, bo w 1995 roku - w momencie wydania książki -taka na pewno nie była), potrafi zaintrygować i niejednokrotnie zaskoczyć czytelnika. Szczególnie, gdy czytelnik wpada w "pułapki fabuły" - dochodzi do prawie pewnych, własnych wniosków i czeka, aż nastąpi wyczekiwany zwrot akcji, żeby ostatecznie dowiedzieć się, że jest to błąd, który popełniła również główna bohaterka. Naprawdę, przednia zabawa :)
Chronologicznie, jest to książka stara. Ale dzięki temu jest świetnym dowodem na to, że stare nie znaczy gorsze. Mimo prawie pełnoletności nie ustępuje produkcjom sprzed maksymalnie paru lat. Czyta się świetnie, jak tegoroczny bestseller. A ja bezwstydnie eksponuje jej egzemplarz na swojej półce :)
[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu -
http://fri2go.abstynent.net]