Jest to, jak czytamy w opisie książki podanym przez wydawcę – zbiór esejów na temat astrologii. Ponoć jest rezultatem ponad czterdziestoletniej pracy Autorki. Kiedy wziąłem do ręki książeczkę zapaliło się z tyłu głowy czerwone światełko. Coś zbyt cienki ten zbiór esejów. Jeśli mnie dobrze uczono ( a myślę że tak) esej rodzaj krótkiej rozprawy naukowej, a te z pewnością nie zawierają się na dwóch kartkach a5. Pierwsza część „Prób” Monteskiusza liczy sto dziewięćdziesiąt pięć stron, a Autor nazwał rozdziały księgami. Zapewne mając na myśli ciężar gatunkowy, ale również ilość miejsca, które zajmuje jedna część wywodu. W żadnym wypadku zatem to, co proponuje Małgorzata Gołębiowska nie można nazwać esejami.
Owszem, dokładna i profesjonalna terminologia nadaje tekstom naukowego wymiaru. Są poza tym osobiste doświadczenia. Granica między literaturą naukową a prywatnymi doświadczeniami autora praktycznie nie istnieje. To, moim zdaniem, odbiera tej książce charakter jednowymiarowy, chociaż z drugiej strony nie wiadomo jak ustosunkować się wobec przekazywanej treści.
Chodzi o wątek chrześcijański. Autorka twierdzi że układ planet i gwiazd determinuje nasze życie i łączy to wszystko z odpowiednimi cytatami z Biblii. Trochę mnie to zbiło z tropu, lecz Autorka wytłumaczyła że horoskop i kosmogram urodzeniowy, to dwie różne sprawy. Słyszałem, że horoskopy, które możemy przeczytać w „kobiecych” czasopismach, są pisane na kolanie, bez rzetelnej wiedzy. Aby każda czytelniczka była zadowolona. Obliczenie kosmogramu wymaga odpowiedzialności, szczegółowej wiedzy i … naszej daty urodzin. A takowej człowiek tworzący horoskopy dla kolorowych pism, nie zna.
Z pewnością dla wielu „niedzielnych” czytelników ta pozycja to odległa wyspa, Atlantyda wręcz.
Wszystko przez słownictwo. Jako laik muszę powiedzieć, że nie było mi łatwo przebrnąć przez tekst naszpikowany terminami naukowymi z dziedziny, której nie znam zbyt dokładnie. Jest to tak rozległy obszar nauki że niełatwo wytłumaczyć nowicjuszowi ( nawet na stu paru stronicach) wszystkie jego aspekty.
„Złote koło losu” może jednak stać się fundamentem do dalszej dyskusji na temat omawiany w książce. Podczas czytania rodzą się przecież pytania. Zwłaszcza przy pojęciu „teoria”. Teoria to tylko teoria, można ją obalić albo … rozszerzyć o nowe aksjomaty. Teoria Einsteina, która wydawała się pełna i kompletna, niedawno zyskała, jakby tu powiedzieć, dopracowania tematu.
Z pewnością i teorie ( bo to raczej teorie?) postawione w „Złotym kole losu” wymagają wykończenia. Obyśmy nie czekali kolejnych czterdziestu lat. Może i jestem złośliwy, ale jakoś nie mogę uwierzyć że praca nad „Złotym …” trwała aż tyle lat. Autorka tej książki korzystała z wielu źródeł, które wymienia. Właśnie to pokazuje, jakim astrologia jest trudnym tematem - badania tej dziedziny są niezwykle skomplikowane, rozległe i wielowątkowe. Wszystko – zgoda, ale takie kilkudziesięcioletnie badania dają owoce o szerszych wymiarach. Tak myślę. No, chyba, że Autorka zaskoczy nas i opracowuje dłuższą wersję tego samego tematu.
„Złote koło losu” nie czyta się łatwo, przyjemnie i krótko. Owszem, pozycja ma zaledwie coś ponad sto stronic. Lecz naukowy język, o którym już mówiłem, spowalnia czytanie. Dość często zaglądałem do Słownika Wyrazów Obcych, a i do Słownika Języka Polskiego. A i tak niewiele ze wszystkiego zapamiętałem. Bogiem a prawdą – niewiele.
To publikacja jest ewidentnie dla koneserów tematu. Brak przypisów do poszczególnych haseł jest na to dowodem. Tyle w temacie.