Bernard Cornwell to świetny pisarz. Podziwiam jego kunszt. Byłam pod wielkim wrażeniem jego opowieści o wikingach. Zachwyciły mnie przygody Uthereda z Bebbanburga, o których opowiadały książki "Ostatnie Królestwo" i "Zwiastun Burzy". Autorowi sławę przyniosła "Trylogia Arturiańska", więc postanowiłam przeczytać jeszcze chociaż pierwszy tom tej sagi. Jej tytuł to "Zimowy Monarcha" i opowiada o najmroczniejszych czasach w dziejach Brytanii, czyli czasach Arturiańskich.
Dumonią rządzi król Uther. Jest już stary, a jego dziedzic, Mordred, zginął w bitwie. Ojciec winą za jego śmierć obarcza swojego drugiego syna, a przyrodniego brata Mordreda, Artura. Całe szczęście, będąca w błogosławionym stanie Norwenna powiła syna. Dziecko, mimo iż kalekie, ma odziedziczyć tron i władzę. Nadano mu imię Morderd. Jednym z jego opiekunów ma zostać sam Merlin, jednak druid stawia warunek: opiekunem dziecka ma zostać również Artur. Co postanowi król? Czy powierzy życie swojego dziedzica w ręce człowieka, którego uważa za zdrajcę i twierdzi, że jest winny śmierci swojego przyrodniego brata? Czy zaufać osobie, która może chcieć śmierci Mordreda?
Gdy sięgałam po tę książkę nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jedyne, co wiedziałam o królu Arturze było to, co zapamiętałam z lektury "Liceum Avalon" Meg Cabot i może jeszcze jakieś trzy po trzy z lekcji angielskiego, gdy to lektorowi rozwiązał się język i mieliśmy ciekawy temat o historii angielskiej. Za źródło swojej wiedzy mogę też podać film z Kierą Knightley "Król Artur". O jego dziejach wiem mniej więcej tyle, że był sobie kiedyś jakiś miecz w skale, a on go wyciągnął. Miał przyjaciela Lancelota, który popłynął za morze po żonę dla niego. Ginewra miała jakąś miksturę miłosną, która miała dać Arturowi, ale wypił ją Lancelot i się w sobie zakochali. Jednak ona i tak wyszła za Artura. I byli jeszcze jacyś Rycerze Okrągłego Stołu (a może to inna bajka?). Słyszałam też coś o przyrodnim bracie, Mordredzie, który był wcielonym złem i nie lubił Artura. I oczywiście cała ta historyjka o tym, że gdy Brytania będzie w niebezpieczeństwie to Artur powróci i ich uratuje. Tyle, jeśli chodzi o moją wiedzę. A co robi Bernard Cornwell? Twierdzi, że jestem niedouczonym głąbem i pokazuje mi historię, która obala wszelkie moje dotychczasowe wyobrażenia o dobrym, sprawiedliwym, odważnym, mężnym, najlepszym pod słońcem i Bóg jeden jeszcze wie, jakim władcy.
Owszem, Artur w opowieści Cornwella był odważny, ale był również zbyt ambitny i trochę głupi. Chciał pokoju w królestwie, które mógłby przekazać Mordredowi. Co dziwne, kochał Ginewrę, i to z wzajemnością. Wywołał wojnę zrywając zaręczyny z córką innego władcy i żeniąc się z nią. Lancelot to już całkiem inna historia. Nie zawsze był przy Arturze. Nie uważam też, by rzeczywiście był takim jego najlepszym druhem. Co dziwne, myślałam, że Merlin to stary mędrzec, a okazał się raczej starym głupcem. I nie było Rycerzy Okrągłego Stołu. Owszem, była jakaś rada i zasiadała sobie ona od czasu, do czasu, ale nie siedzieli przy żadnym stole. Nawet kwadratowym.
Nie wiem, czy podoba mi się ta nowa wizja. Chyba jako osoba kochająca świat fantastyki wolę te głupie legendy, choć i tak jestem pod wrażeniem świata stworzonego przez autora. Czytając "Trylogię Arturiańską" spodziewałam się narratora wszechwiedzącego, który by opisywał, co to się przydarzyło memu ukochanemu bohaterowi, a tymczasem...
Tymczasem narracja pierwszoosobowa, z punktu widzenia Derfela, człowieka przygarniętego i wychowanego przez Merlina, w późniejszym czasie walczącego u boku Artura. Jest to przedstawione w formie wspomnień. Zauważę jednak, że jak na powieść o dziejach Artura, trochę mało w niej Artura. Przez pierwsze sto stron, jego postać jest tylko wspominana. Dalej również sytuacja nie do końca się zmienia, bowiem Derfel opowiada o rozmowach z Ginewrą, ratowaniu Nimue, co było raczej jego prywatną sprawą. Tekst podzielony na pięć ksiąg i raczej połowa z niego nie opowiada o losach króla. A poza tym, jest istna "Moda na Sukces". Każdy z każdym i już pod koniec ciężko się połapać, kto jest rodzeństwem przyrodnim, kogo nie łączą żadne więzy, a kto jest czyją macochą. Aż dziwne, że autor się nie pogubił.
Nie do końca podoba mi się wizja "nowego Artura". Świat, jaki autor stworzył jest piękny, polubiłam nawet bohaterów, jednak nie mogę się pogodzić z faktem, że to Ten Artur. Wszystko miałoby się dużo lepiej, gdyby nie dotyczyło jednego z moich ulubionych wojowników. Trudno mi się pogodzić z faktem, że on wcale nie był idealny.
Jednak mimo wszystko zachęcam was do sięgnięcia po "Zimowego Monarchę". Ostrzegam jednak, że nie są to legendy, których nasłuchałam się dotychczas. Bernard Cornwell niszczy stereotypy i świetnie łącząc fikcję literacką z wiedzą popartą studiami, opowiada dzieje legendarnego władcy. Stworzył ciekawą i piękną historię, którą świetnie się czyta. Szkoda tylko, że zniszczył legendę.