Kiedy widzę w zapowiedziach, że akcja powieści dzieje się w dziewiętnastym wieku, biorę taką lekturę jako pierwszą z mojego stosiku (a raczej hałdy) książek do przeczytania. Dlaczego? Bo wiek XIX to czas gwałtownych przemian i wychodzenia z ciasnego gorsetu konwenansów, by pozwolić nowym ideom rozwinąć skrzydła i zaprowadzać zmiany. A gdy takie rzeczy się dzieją, lektura staje się atrakcyjna, bo daje prawie stuprocentowa pewność, że nie będzie w niej nudy.
Z taką myślą sięgnęłam po „Guwernantkę” Weroniki Wierzchowskiej. O autorce słyszałam wcześniej i cieszę się, że w końcu mogłam empirycznie poznać twórczość autorki.
Jeśli chodzi o samą powieść, ma ona niezaprzeczalne zalety, ale ma również wady.
Zacznę od zalet, bo ich wartość zdecydowanie przewyższa te gorsze momenty powieści.
Przede wszystkim rzuca się w oczy to, że ta książka ma spełnić określone zadanie. Moim zdaniem polega ono na tym, by pokazać czytelnikowi, że kobieta jako samodzielna jednostka w społeczeństwie potrafiła stanąć na równi z mężczyznami, być operatywnym i odważnym przedsiębiorcą, a jednocześnie opiekunką domowego ogniska, żoną i matką. Tak właśnie przedstawiono bohaterki w tej powieści.
Tytułowa Guwernantka, Aldona Burzyk to ambitna młoda kobieta, której życie niestety nie oszczędzało. W wyniku przykrych życiowych okoliczności trafia do wiejskiego dworku, by nieść kaganek oświaty u młodych dziedziców majątku. Prace tę traktowała jako krótki przystanek w swojej edukacji, bowiem by rozpocząć wymarzone studia, musiała na nie zarobić. Życie zweryfikowało plany i aspiracje młodej kobiety, jednak z pewnością nie można powiedzieć, że czas spędzony na prowincji był czasem straconym. Moment przyjazdu Aldony do majątku Kęszyckich to początek opowieści, która zawiera w sobie elementy kryminalne i obyczajowe, a nawet jest tam sporo z romansu.
Sama koncepcja fabuły jest bardzo ciekawa i mnie wciągnęła. Z przyjemnością czytałam o zmaganiach Aldony w drodze do edukowania najuboższej warstwy społeczeństwa. Z jeszcze większym zaangażowaniem śledziłam przemianę, jaka dokonała się w Eufemii. Z typowej, leniwej i gnuśnej arystokratki stała się twardą i zdecydowaną na wszystko panią na włościach, w całej krasie tego określenia.
Doceniam, że pokazano również to, że kobieta może być bezwzględna i kierując się wyższym dobrem, jest w stanie zagłuszyć ewentualne wyrzuty sumienia na rzecz chłodnego i logicznego kalkulowania zysków i strat. Taka postawa zawsze jest przypisywana męskiej części społeczeństwa. W tej książce jest inaczej i ja to bardzo doceniam.
W tej kwestii powieść spełniła swoje „dydaktyczne” zadanie w zupełności. Autorka świetnie opisała siłę kobiet i pokazała, że nazywanie płci pięknej słabą jest dużą niesprawiedliwością, zakrawającą wręcz na karygodny błąd.
Przejdę teraz do wątków, które niestety uznaję cień, kładący się na tej powieści.
Wątek uczuciowy był dla mnie w większości nierównomierny i niestały. Postać Aldony nieco mnie irytowała właśnie z powodu jej uczuciowych rozterek. Pierwsza „miłość”, zauroczenie żonatym mężczyzną i świadome brnięcie w tę sytuację bardzo mnie drażniło. Pewnie wyjdę na bezduszną lub bezwzględną, ale odetchnęłam gdy ten etap powieści został gwałtownie i nawet brutalnie ukręcony.
Kolejne emocjonalne rozterki bohaterek były równie niestabilne, choć muszę przyznać, że całkiem odważne. I nie czepiam się tu samych wybranków (oni jednak nadawali powieści powiewu świeżości), ale niestabilności emocjonalnej Aldony. Tendencja do szybkiego zakochiwania się i odkochiwania mocno mnie drażniła.
I to spostrzeżenie prowadzi do konstrukcji bohaterów. Ich kreacja była nieco niekonsekwentna. Ich emocje i zachowania zmieniały się zbyt szybko, nie mogłam wysnuć żadnych wniosków o ich charakterach poza tym, że są albo niepoważni, niestabilni albo niedojrzali. Szkoda, bo był w nich potencjał.
Ostatnia uwaga dotyczy nagłego przyśpieszenia akcji w drugiej połowie książki. Jakby nagle zabrakło pomysłu, co zrobić z życiem bohaterów. Żałuję, że nie miałam okazji poznać losów dzieci Eufemii. To mocno rokujące postacie i gdyby ich wątki zostały rozwinięte, „Guwernantka” miałaby szansę stać się całkiem przyjemną serią. Chętnie bym po taką sagę sięgnęła.
Mimo tych uwag uważam jednak, że „Guwernantka” to dobra, warta polecenia powieść. Przede wszystkim ze względu na przyjemnie opisany proces przemian społecznych na dziewiętnastowiecznej prowincji i przemian osobistych, jakie dokonywały się w bohaterkach.
Wystawiam (myślę, że sprawiedliwą) ocenę 7/10 i zachęcam Was do spędzenia wieczoru przy tej lekturze.