Jeżeli kiedykolwiek zorganizowałabym konkurs literacki, w którym istniałaby kategoria „najbardziej kreatywny autor”, to bez wątpienia brylowałby w niej nie kto inny, jak Scott Sigler. Miałam już styczność z wieloma pomysłowymi pisarzami, ale ten pan, z książki na książkę, zaczyna przechodzić samego siebie! Samym tego przykładem jest ogromna zmiana zachodząca w trakcie lektury. Jak przy Żywych czasami czułam się zmęczona wymyślną fabułą i pokrętnymi zdarzeniami, tak przy Rozpalonych ani przez chwilę nie odczuwałam takich emocji. Co więcej – pragnęłam coraz więcej i więcej, a już i tak Scott Sigler zaoferował mi naprawdę sporo.
Zmiana otoczenia znacznie wpłynęła na pobudzenie mojej wyobraźni, choć ciekawość nadal czekała na upragnione elementy układanki mogące uzupełnić brakujące luki powstałe po zakończeniu pierwszego tomu. Chciałam wraz z Em poznać ich prawdziwą tożsamość oraz odkryć znaczenie otaczających ją i jej lud znaków i po części doczekałam się tego. Zaserwowane fakty w jakimś stopniu zapełniły dziury, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jest jeszcze wiele rzeczy do odkrycia. Ale żeby odciągnąć mnie od rozmyślania nad tym aspektem książki, autor postanowił popracować nad moją kondycją czytelniczą. Niemal na każdym kroku działo się coś istotnego: akcja goniła akcję, tajemnica próbowała dogonić tajemnice, a intryga starała się zastąpić inną intrygę. Dorzućmy do tego jeszcze szereg niespodziewanych zwrotów akcji oraz totalnie dystopijny klimat i mamy pakiet doskonały. Tylko w jednym momencie miałam wrażenie Déjà vu, a to za sprawą stworów utrudniających życie Em i jej ekipie. W trakcie czytania fragmentu poświęconego ucieczce bohaterów przed gigantycznym wrogiem miałam przed oczami podobną scenę z książki innego autora, który również specjalizuje się w tego typu nurtach gatunkowych. To właśnie jeden z drobnych elementów, który nieco nie przypadł mi do gustu, ale pytanie: A gdzie pozostałe? Za moment wszystko wyjdzie na jaw!
Niemówienie prawdy niczym nie różni się od kłamstwa.
Jeżeli czytaliście moją recenzję pierwszego tomu, to zapewne pamiętacie, że Savage przechodziła powolną przemianę osobowości. Obudziła się jako dziecko zamknięte w dorosłym ciele, lecz z każdym kolejnym działaniem zaczynała się zmieniać w silną i wybuchową przywódczynię. W Rozpalonych raz na zawsze pożegnała się z dziecięcą naturą, jednakże musiała stoczyć walkę sama ze sobą, kiedy ognisty temperament próbował przejmować nad nią kontrolę. Jako głowa ludu nie mogła sobie pozwolić na pochopne decyzje, a właśnie ta część jej mogła to uniemożliwić, a tym samym ułatwić zadanie zdrajcy czyhającemu na każdy zły ruch Savage. Cały czas kibicowałam Em w walce o bycie lepszą wersją samej siebie, bo niekiedy naprawdę zaskakiwała mnie swoimi wyskokami, i to nie tylko pozytywnie. Czasami miałam ochotę wziąć jej włócznię i pacnąć ją w łepetynę tak mocno, aż się opamięta. Na szczęście byli tam tacy, którzy pokazywali przywódczyni, iż przekracza granice rozsądku, tylko czy zawsze ich słuchała? Domyślcie się już sami.
Nie tylko Savage przeszła ogromną metamorfozę. Wielu istotnych bohaterów również postanowiło zawalczyć o samych siebie. Oczywiście nie każdy z nich przechodził ją pomyślnie, przez co nieraz grał mi nerwach, jednakże zdarzały się jednostki automatycznie kupujące moje serce, przez co nawet wtedy, gdy robili coś źle, nie umiałam się na nich gniewać. Przypuszczam, że było to również spowodowane tym, że poznałam te postaci znacznie lepiej, co zmieniło moją ocenę o nich. To nie zmienia faktu, iż na niektórych dzieciakach ogromnie się zawiodłam. W sumie zadziałała tutaj dziwna magia, bo zaczęłam się wkurzać na ukochanych bohaterów, a rozpływałam się nad tymi, które kiedyś mi podpadły. Czy to źle?
Przy Żywych określiłam styl pisania Scotta Siglera za zwyczajny, niewyróżniający się na tle innych autorów, gdzie jego jedyną przewagą nad nimi wszystkimi stanowi kreatywność, tak teraz nie jestem w stanie napisać tego samego. Otóż ten pan (jak już wcześniej wspomniałam) wskoczył na wyższy poziom, przez co nawet jego kunszt uległ całkowitej poprawie. Świadczą o tym lepiej skonstruowani bohaterowie, dokładniejsze opisy czy też wachlarz kolejnych niespodzianek porozrzucanych na kartach książki. Jeśli utrzyma ten poziom przy trzecim tomie (lub nawet go przewyższy) to ja zapewne będę go czytać miesiącami, byle tylko się nie rozstawać z tym światem.
Podsumowując:
Rozpaleni to kolejna z książek wyłamujących się ze stereotypu, jakoby na dalszych tomach danych serii wisiała klątwa „gorszej jakości”, ponieważ niweluje ona jej znaczenie już w trakcie pierwszego rozdziału! Wystarczy tylko chwila, a już czytelnik zatraca się w dalszych dziejach Em i jej świty. Dlatego też jeżeli zakochaliście się w Żywych lub żywicie do nich urazę – zaryzykujcie i sięgnijcie po ten tytuł. Przypuszczam, że zapłoniecie, ale nie z powodu nienawiści do autora. Wręcz przeciwnie: Rozpali się w was ogień niedosytu.
[recenzja z 2017 roku]