Po fenomenalnym „Dotyku Crossa” i dwóch, uczciwie muszę przyznać, całkiem niezłych kontynuacjach, Sylvia Day pokazała jak szybko można obrócić coś co było dobre, w zaledwie znośne.
Zacznijmy jednak od początku. Początek „Wyboru Crossa” zapowiada się wyjątkowo apetycznie. Eva rozpoczyna planowania do ślubu, a jej relacje z Gideonem są coraz bardziej poukładane. Żeby nie było za kolorowo na deser otrzymujemy kilka intryg: a to na scenie pojawiają się byli: Corinne lub Brett, albo byli wspólnicy Crossa spróbują zatruć im życie. Na brak nudy zdecydowanie nie można narzekać. I w tym momencie na plusach można skończyć.
Akcji jest tak dużo, że sami bohaterowie gdzieś się w niej pogubili. Ich spotkania ograniczają się do dzikiego seksu, którego… nie otrzymujemy. Sceny są pourywane, otrzymujemy zaledwie zapowiedź tego co będzie się działo, a nie całość zdarzenia. Faktyczne zbliżenia spokojnie można zliczyć na palcach jednej ręki (jeśli mamy być dokładni: w ilości czterech). W porównaniu do tylu wydarzeń predyspozycje są nieco zachwiane. Nie chciałabym, żeby Gideon i Eva co dwie-trzy strony uprawiali dziki, zwierzęcy seks, ale liczyłam na troszeczkę więcej urozmaicenia. Czyżby Pani Sylvii Day kończyły się pomysły, a może po prostu cierpi na brak weny?
Zamiast scen seksu mamy nieodłączne zachwyty i ekscytacje nad walorami partnera. Autorka nie zna pojęcia co za dużo to nawet świnia nie zje. Rozumiem, że należy docenić piękno drugiej osoby, ale Day zbytnio się nakręciła. Wygląda na to, że w Nowym Jorku każdy jest cudownie obdarzony, o pięknych rysach, idealnej twarzy oraz świetnie wyrzeźbionej sylwetce albo pełnych, kobiecych kształtach. Ba, nawet Eva nie może przestać zachwycać się oszałamiającą urodą swojego ojca! Czy to nie brzmi sprośnie? Skądże! W NY to jest na porządku dziennym.
Nowością natomiast ze strony autorki jest wprowadzenie naprzemiennej narracji. W końcu możemy poznać perspektywę Gideona, i co ciekawsze, jest ona o wiele ekscytująca niż Evy. Możliwe, że nieco dojrzał i z egoistycznego, apodyktycznego samca stał się mężczyzną wrażliwym i, nie da się ukryć, zakochanym. Nie jest jednak postacią jednolitą. Wciąż można dostrzec w nim zagubionego i skrzywdzonego chłopca, który sam nie wie co z sobą począć. Na przemian mamy ochotę go uderzyć i przytulić.
Czego nowego możemy dowiedzieć się w „Wyborze Crossa”? Po pierwsze, na pewno nie tego jakiego wyboru Cross dokona. Ale dowiemy się m.in. że w Nowym Jorku każdy jest piękny i doskonały; że z Evy potrafi być niezła hipokrytka, która sama nie wie czego chce. Jej kłótnie z Gideonem szybciej zirytują i rozbawią, niż w rzeczywistości przejmą; Eva przestała się depilować, ale Crossowi to nie przeszkadza w najmniejszym stopniu i dalej delektuję się jej „piękną cipką”; Główni bohaterowie rezygnują z seksu na świntuszka i po przebudzaniu najpierw wcinają miętówki, a dopiero później przechodzą do rzeczy. W końcu! Dziękuję Pani Day. Zastanawiało mnie jak oni to robią, że zawsze są tacy czyści, zadbani, pachnący i o orzeźwiających oddechu o poranku. Na jaw wyszło, że jednak nie są.
„Wybór Crossa” nie sprostał moim oczekiwaniom, nie był książką wartą oczekiwania. Sylvia Day rozpoczęła kilka interesujących wątków, ale żadnego z nich nie dokończyła. Cała seria to tak na prawdę jedna historia rozbita na kilka części,w dużej mierze pisana na siłę i bez pomysłu. Biorąc pod uwagę, że od premiery trzeciego tomu minął ponad rok, autorka miała sporo czasu aby się popisać i stworzyć coś co zainteresuje i przyciągnie czytelnika, nie żerując tylko na pomyśle zaczerpniętym z „Pięćdziesięciu twarzy… wiadomo kogo”. Zamiast skupić się na jednej książce autorkę co rusz rozpraszały inne wydawane przez nią powieści (kto wie, może lepsze i dlatego warto było im poświęcić ten czas). Oczekiwałam ciekawej, nieco sprośnej i zabawnej finałowej książki, a otrzymałam przedłużenie historii, która w żadnym stopniu nie rozwija się, a jedynie tkwi w miejscu. Sądzę, że gdyby ktoś z trzeciego tomu przeszedł od razu do piątego zbyt wiele by nie stracił. ~hybrisa