Jedyną „zbrodnią” Tessy było to, że była ładna. Poza tym to dobra, skromna, poczciwa, a nawet inteligentna i wykształcona kobieta. Intuicyjnie wyczuwała, gdzie mogą czaić się na nią potencjalne zagrożenia. Niestety miała pecha do ludzi. Trafiła na tych aroganckich, a także słabych co musiało mieć tragiczny wpływ na jej reputację.
Mariolka ze skeczu kabaretu Paranienormalni użyła kiedyś określenia „słodko-pierdząca” i nasunęło mi się ono podczas czytania „Tessy d'Urberville”. Co przez to rozumiem? Jest to dziewiętnastowieczna powieść o kobiecie – przyznacie, że nie kojarzy się to z czymś „mocnym”. Kiedy zerkniecie w tekst znajdziecie piękne, sielankowe opisy. A to rosa się mieni na trawie, a to mgła błyszczy, a to dojarki idą oporządzić krowy. Na pierwszy rzut oka jest cudnie. Ale my nie czytamy fragmentów, a „wgryzamy się” w tą historię. A tu szybko zaczyna nam coś śmierdzieć. Fatum wiszące nad główną bohaterką jest wręcz namacalne.
Tessa d'Urberville to bardzo dobrze wykreowana postać. Patrząc na to, że została napisana przez mężczyznę w czasach, kiedy świat męski i żeński funkcjonował raczej obok siebie świadczy o doskonałym zmyśle obserwacji Thomasa Hardy'ego. Tessa to bardzo „żywa” bohaterka. Jest to skromna dziewczyna, ale kradnie literacki show i zapada czytelnikowi w pamięć. Obserwujemy, jak musi się zmierzyć z życiem, z ludźmi i jak ta rozgrywka ją zmienia. Pytanie tylko, czy osłabi, czy wzmocni?
Pozostając jeszcze chwilę przy głównej bohaterce. Jest to taki typ postaci, która mnie bardzo stresuje. Jak już pisałam, od początku wyczuwamy, że coś czyha na tę łagodną, dobrą dziewczynę. Fatalizm przybiera takie rozmiary, że martwiłam się o nią, jak o własne dziecko. Każde jej wyjście z domu, każda przeprowadzona rozmowa mogły być początkiem tragedii. Czytając tę powieść wręcz szalałam z niepokoju o jej bohaterkę.
Między sielankowymi opisami przyrody znajdziemy krytykę ówczesnego społeczeństwa. Wyraźnie przebijają się tu kwestie moralności, sprawiedliwości oraz miejsca kobiet w społeczeństwie. Przeglądając opinie na temat tej powieści widziałam głosy oburzenia na hipokryzję, jaka panowała w ówczesnych czasach. A mi się, wydaje, że zakłamanie jest wpisane w ludzką naturę. Skoro jesteśmy istotą społeczną i dążymy do akceptacji „stada” to często automatycznie przyjmujemy zasady, jakie nim rządzą. Mało jest bohaterów gotowych zaryzykować odrzucenie, szczególnie, kiedy widzą, że będzie to „walka z wiatrakami”. Thomas Hardy może nie był wojownikiem, ale podszedł do tematu śmiało. Nie zawsze opisuje wszystko wprost – wszak o pewnych rzeczach nie wypadało mówić – jednak wyraźnie wyłuszcza ludziom, jaką krzywdę potrafią wyrządzić bliźniemu. Nawet jeśli nie jest to działanie zamierzone.
Czy podwójne standardy w ocenie kobiet i mężczyzn to przeszłość? Chyba nie i ciężko mi wyobrazić sobie, jak mielibyśmy się ich pozbyć. Oczywiście dotyczą czego innego niż w powieści Thomasa Hardy”ego. Jednak pewne stereotypy ciągle dobrze się mają.
Wracając do książki „Tessa d'Urberville”. To dobrze napisana, szczera publikacja. Może się poszczyć doskonale wykreowaną główną bohaterką, która wlewa w nią dzban emocji i czyni powieść niezapomnianą.