W wielkim skrócie: jest to poradnik typu self-help skierowany do kobiet, które pragną w życiu „czegoś więcej” – np. dążą do ambitnych celów, chcą czuć się „kobietami sukcesu”, jak również pragną zwyciężać, być niezależnymi i pewnymi siebie samicami alfa. Jego podstawą są nauki mistrza sztuki wojennej i niezawodnego stratega, czyli Sun Tzu. Publikacja stanowi adaptację jego reguł z feministycznym ubarwieniem w przeważającej części kontekstów i zjawisk, które zostały omówione.
Cel książki: pokazanie, w jaki sposób można osiągać osobiste cele w „nierównym środowisku, w którym dominują mężczyźni”, w tym w miejscu pracy bądź biznesie zdaniem autorów, którzy sami piszą o tym tak: „Nasza książka omawia, w jaki sposób kobiety mogą wykorzystać zasady przedstawione przez Sun Tzu, aby wspomóc się w dążeniu do sukcesu w różnych środowiskach” (s. 45).
Inspiracje: taoizm, lekcje Sun Tzu i jego dzieło z VI w. p.n.e. („Sztuka wojny”), podstawowe zasady coachingu.
Czy warto ją przeczytać?
Jeśli jesteś ciekawy/a to zapraszam do lektury!
Jak myślisz... Jaka jest jedna z najczęściej powtarzanych fraz w tego typu poradnikach rozwojowych? Czyżby „bądź sobą”? A może „dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”? Oj tak, obie odpowiedzi są w tym kontekście poprawne. Bowiem w tym podręczniku samopomocy dla kobiet znajdziemy podstawowe frazesy, które powtarza już niczym mantra nawet moja lodówka oraz kot. Czytałam już wiele poradników różnego rodzaju. I ten niestety należy do tych „gorszej” kategorii, moim zdaniem. Dlaczego?
Zamysł i sama inspiracja wydają się wspaniałe. Same w sobie są motywujące, czyż nie? To jednak pozory. Im dalej w las, tym gorzej. Książka opiera się na dychotomicznym podziale świata, barwach tylko czarnych lub białych, nie widząc niczego pomiędzy. Znajdziemy tu (jak można było się spodziewać) wybrane i wyselekcjonowane zasady mistrza Sun, na podstawie których „kobiety sukcesu” mogą śmiało działać i się rozwijać. Zasady = drogowskazy i recepty na dobre życie. Można je interpretować samodzielnie – ale tylko jeśli chcemy. Autorzy narzucają nam ich rozumienie, przetwarzając dość często na mocno naciągany grunt pełen nierówności i nieszczęść. Wciąż wskazując „jak to kobiety mają źle”, stymulują raczej dół emocjonalny, niżeli uniesienie i oświecenie – a przynajmniej widzę w tym aspekcie takie zagrożenie.
Publikacja może jednak przypaść do gustu liderkom, prezeskom czy szefowym, które są już pewne siebie i znają swoje miejsce w świecie. Są tu także zawarte dość uniwersalne rady, jednakże przedstawione dość mocno perswazyjnie, rzec bym mogła niekiedy manipulacyjnie. Poruszono też wiele wątków i elementów z zakresu rozwoju osobistego, w tym szczegółowo omówione kwestie zarządzania zasobami (w tym ludźmi, jakkolwiek to brzmi, ale właśnie w tak instrumentalny sposób zostali oni niejednokrotnie tu potraktowani), motywacji, dochodzenia do celu czy planowania. Co jednak znamienne, wiele rad zostało nadinterpretowanych i miałam wrażenie, jakby odnosiły się do czegoś innego, niżeli do nauk Sun Tzu. Jest tu istne pomieszanie z poplątaniem. Książka jest o wszystkim i o niczym zarazem.
Banalność rad i interpretacji to także zauważalny minus. Np. na stronie 50. możemy przeczytać: „Zaakceptuj swoje zalety i wady”. Wówczas mam ochotę dopowiedzieć: „no co Ty nie powiesz”. Dużo jest o byciu najlepszą wersją siebie, uwierzeniu we własne możliwości, byciem naj, naj… i jeszcze raz naj. Jasne, znajdą tu się też frazy, które uważam za ciekawe, np.: „Innowatorzy nie płyną pod prąd; oni tworzą swój własny kierunek” (s. 50), co jest trafne z punktu widzenia psychologii społecznej tak na marginesie (w myśl: antykonformizm jest niekoniecznie dobrym pomysłem, natomiast nonkonformizm już tak). Książka może więc niektórym osobom spasować, ponieważ są tu niuanse o charakterze terapeutycznym. Przykład: ktoś ma problem z perfekcjonizmem, a w publikacji tej znajdziemy podważenie tej skłonności i argumenty "przeciw".
Z cytatami od Sun Tzu nie dyskutuję. To dość znany klasyk, który jest wart uwagi. Dyskusyjna jest natomiast interpretacja jego słów. Czytając książkę, miałam wrażenie jakby na siłę co akapit (szczególnie na samym początku publikacji) autorzy przypominali mi o tym, jak to mam źle w dzisiejszym społeczeństwie – co jest niejako działaniem programującym umysł i tworzącym komplementarne oczekiwania względem treści. Dobry zabieg na skraju perswazji i manipulacji. Znów…
Znalazłam tu także trochę samozaprzeczeń, ukrytych w samych radach. Przykład: (s. 53) „Ubieraj się tak, jak wymaga tego sytuacja, ale jednocześnie tak, by pasowało to do Ciebie, najlepiej w kobiecy (ale nie prowokujący), nienatrętny sposób”. A co jeśli nie chcę się ubierać kobieco? A jeśli swoim stylem prowokuję kogoś nieświadomie lub ba, lubię prowokacyjny styl, czymkolwiek on by w zasadzie nie był? Coś mi tu naprawdę nie pasuje… A jest takich „perełek” na pęczki. Ponadto ja się pytam: czym jest „natrętny styl ubierania”? Chyba jestem na to za głupia, sorry. Nie przepadam także za takim rozkazującym trybem, ale w poradnikach to częste, co znów kłóci się z górnolotną ideą książki, zachęcającą do asertywności i decydowania o własnym losie w sposób samodzielny. Hehe…
I nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem przeciwniczką feminizmu, żeby komuś to nie przyszło do myśli. Jednakże czuję, że ta książka ma być po prostu emocjonalna, a nie ma czegoś większego wnosić. Ponadto przypisywanie typowo ludzkich cech i sytuacji trudnych tylko jednej płci uważam za krzywdzące i niebezpieczne, ponieważ w ten sposób kreowany jest typowo dwuwartościowy obraz: przerąbane kobiece życie vs. mężczyźni bogami na Ziemi bez żadnych problemów egzystencjalnych. No nie. Czy np. zdanie: (s. 54) „Kobiety są przyzwyczajone do stawania w obliczu przeciwności i ich pokonywania” jest adekwatne? Czy może to raczej dotyczy nas wszystkich lub innych także grup społecznych? Gdyby do tego tak dodano konkrety, w jakich sytuacjach i dlaczego, a nie stwierdzano „fakt” – byłoby lepiej.
Książka namawia także do nieufności wobec ludzi, syndromu Zosi Samosi i do rywalizacji, a nie współpracy – miejscami, bo czasem znów mamy zaprzeczenia w tej kwestii (porównaj: s. 63). Raz jesteśmy też nastawiani na patrzenie na siebie, potem jednak na zwracanie uwagi na otoczenie i budowanie relacji, ale tylko po to, by zdobywać szybciej własne cele… Myślenie instrumentalne gotowe. Wielki minus.
No i co… Moim zdaniem to nie pierwsza publikacja, która chce się „wybić” na znanym globalnie tytule, dodając chwytliwe frazy i odnosząc się do piekącego problemu nierówności społecznych.
Ocena: 3/10.