Zaraz, zaraz. Ta książka była.... Znośna?
Szczerze mówiąc, gdy dostałam propozycję zrecenzowania "Żelaznych zasad", podchodziłam do niej dość sceptycznie. Na rynku jest mnóstwo romansów mafijnych i mam wrażenie, że polskie autorki prześcigają się w tym, która napisze większego gniota. Gdy jednak zauważyłam napis głoszący: "Polska Cora Reilly", po prostu musiałam to przeczytać, bo uwielbiam każdą książkę tej pisarki (a nawet mam chyba na jej punkcie jakąś małą obsesję) i chciałam się przekonać czy te dwie autorki mają ze sobą cokolwiek wspólnego. No i cóż mogę napisać? To tak jakby porównywać Opla do Ferrari. Niby jak się ma Opla, to się jeździ, ale kto by nie wolał mieć w garażu Ferrari? Nie lubię tego typu porównań, bo tworzą one niestworzone oczekiwania. Nie chcę jednak, żeby ktokolwiek mnie źle zrozumiał. Książkę pani Polte przeczytałam w ciągu jednego dnia i o dziwo, miło spędziłam z nią czas. Nie porwała mnie, ale jestem pewna, że znajdzie ona swoich zwolenników, bo ma kilka mocnych stron.
Zacznijmy jednak od fabuły. Malia pochodzi z mafijnej rodziny, od której jednak chce się odciąć i zacząć nowe, spokojne życie. Jest nawet na dobrej drodze, ale kiedy przyjeżdża do swojej przyjaciółki do Bostonu, znów wplątuje się w mafijne interesy. Trafia w sam środek konfliktu dwóch niebezpiecznych mężczyzn i musi wybierać na czym bardziej jej zależy - na przyjaciółce z dzieciństwa czy na nowej miłości.
Sama historia jest dość ciekawa, ale oczywiście opiera się na pewnych znanych już motywach. Miejscami potrafi wciągnąć, czasami czytelnika zaskakuje i to chyba te zwroty akcji są najlepszą częścią tej książki, a w jednym momencie nawet mnie zatkało, co stanowi pewną odmianę o nudnych, przewidywanych romansów. Postacie męskie w tej pozycji też są moim zdaniem na spory plus, choć mi na przykład bardziej, niż Enzo, podobał się jeden z drugoplanowych bohaterów i to właśnie Mattheo Wilsona z chęcią poznałabym lepiej. Natomiast główna bohaterka nie przypadła mi do gustu w ogóle. Autorka próbowała ją wykreować na silną, niezależną kobietę, ale dla mnie ona była zwykłą mimozą, która sama nie wiedziała czego chce i robiła jedno, a myślała o czymś zupełnie innym. Na minus są też w moim odczuciu sceny erotyczne, bo jakoś w ogóle się nie mogłam w nie wczuć. Niby zmierzały w dobrym kierunku, ale ostatecznie żaru było mało, a chemii pomiędzy bohaterami jakoś nie kupowałam.
Po przeczytaniu całości, sama nie wiem, co o niej tak naprawdę myślę. W żaden sposób mnie ona nie porwała, nie wywoływała jakiś wielkich emocji, ani rumieńców na twarzy, nie wniosła ona do mojego życia nic nowego, a o bohaterach pewnie dość szybko zapomnę, ale naprawdę zaskoczył mnie sposób w jaki ta pozycja jest napisana. Najczęściej nie byłam w stanie przebrnąć przez całość pozycji w podobnym klimacie, bo albo fabuła była bez sensu, albo po prostu nie dało się ich czytać przez m.in. błędy stylistyczne, ale tutaj wszystko jest jak dla mnie w porządku i ciągle coś się dzieje, jest pełno akcji i mafijnych porachunków. Całość napisana jest na dobrym poziomie, kolejne strony mija się szybko, postacie ostatecznie da się trochę lubić i z chęcią poznałabym kolejne, ale jest to historia bez efektu WOW.
Ostatecznie, gdybym miała polecać jakiś romans napisany przez polską autorkę, chyba wybrałabym właśnie "Żelazne zasady", bo nie przypominam sobie, żebym czytała cokolwiek, co uznałabym za równie znośne. Do Cory Reilly jeszcze daleko, ale mam nadzieję, że będzie tylko lepiej, a kolejne tomy przeczytam z podobną przyjemnością.