„Czasami jednak trzeba rzucić się na głęboką wodę i mieć nadzieję, że się nie utonie”.
Powyższy cytat rozpoczyna moją recenzję nieprzypadkowo, ponieważ Sophie Hannah zrobiła właśnie taki skok przywracając do życia Herkulesa Poirota. Chyba każdy wie, kim jest słynny detektyw z wymuskanym wąsem, dlatego trzeba być albo szalonym, albo odważnym, żeby mierzyć się z oryginałem. Odwzorować wersję pierwotną jest trudno, tym bardziej tak charakterystyczną i dobrze wszystkim znaną postać. Przyznam się, że miałam pewne opory, żeby sięgnąć po ten tytuł. Uwielbiam kryminały retro, uwielbiam Poirota, więc miałam mieszane uczucia, jeśli chodzi o wskrzeszenie go przez kogoś innego niż Agatha Christie. Budzi się we mnie taki wewnętrzny sprzeciw przed podbieraniem bohaterów innym autorom (podobne rozterki miałam, jeśli chodzi o postać Holmesa) Trudno zmienić punkt widzenia i odkleić wizję oryginału na rzecz imitacji. Czy Sophie Hannah wyszła z tego skoku na głęboką wodę nie tonąc?
Kryminały retro uwielbiam za ich klimat i swojego rodzaju prostotę. Wspominając o prostocie nie mam na myśli topornej i przewidywalnej fabuły, a raczej fakt, że czytelnik skupia się tylko na konkretnej zbrodni, poszlakach, podejrzanych i dedukcji – bez rozpraszaczy i bez chaosu. Łatwo to zaobserwować, gdy porówna się jakikolwiek kryminał współczesny z dowolną powieścią Agathy Christie. Całe fabuła wydaje się być prosta, oparta na znanym wszystkim schemacie, a jednak potrafi wyprowadzić w pole i dać sporo przyjemności czytelnikowi. Przeczytałam już sporo takich powieści i wiem, że są takie osoby, którym mogą one trącić myszką, jednak dla mnie są wisienką na torcie, jeśli chodzi o relaks z książką.
Zamknięta trumna to kryminał retro, zbudowany na wszystkim dobrze znanym schemacie. Mamy rezydencję pełną gości, motyw i morderstwo – każdy może być mordercą, każdy ma motyw i sposobność, aby zabić. Za to daje symboliczny plusik, bo tego typu schematy uwielbiam i są one widoczne w twórczości Agathy Christie. Jeśli zaś chodzi o fabułę i intrygę, to jest całkiem dobrze i wciągająco, ale momentami robi się duszno i chaotycznie. Domyślam się, że nie miało być zbyt prosto i autorka chciała swoich czytelników trochę potrzymać w niepewności. A teraz najważniejszy element – Herkules Poirot. Czy Sophie Hannah udało się odzwierciedlić jego postać? Niezupełnie. Niby jest. Niby podrzuca w dialogach te swoje francuskie frazy i nawet kilkakrotnie stanął mi przed oczami oryginalny Poirot (w tej roli najlepszy David Suchet), to jednak czegoś mi tutaj zabrakło. I chyba już wiem, w czym jest problem. Herkules Poirot jest tutaj tylko tłem. Nie gra pierwszych skrzypiec. Nie wybija się swoją charyzmą, ani niczym innym, co jest nam dobrze znane z oryginałów. Po prostu jest, bo jest. Jaki jest, więc sens powoływać do życia znanych i lubianych bohaterów? Nie mam pojęcia. Trzeba przyznać, że zdarzają się udane próby i autorzy wychodzą z nich obronną ręką, jednak tutaj coś poszło nie do końca tak jak powinno. Sama fabuła jest niezła i ciekawie pomyślana, postacie też są barwne, ale Poirot jest tutaj najsłabszym ogniwem.
Podsumowując: jeśli zapomnimy, że obiecuje się nam powrót Herkulesa Poirota i skupimy się na samej fabule to dostaniemy ciekawy kryminał w klimacie retro. Jeśli jednak oczekujecie wielkiego WOW z udziałem słynnego detektywa, to możecie czuć lekki niedosyt.