Moja pierwsza myśl po lekturze Zakazanego owocu, zaskoczyła mnie samą. Wynikała z tego, że wciąż zastanawiałam się, dlaczego akurat obyczajówki Jojo Moyes, podszyte romansową podszewką, bo trudno udawać, że jej tam nie ma, jestem w stanie czytać, a innych niekoniecznie. I ta moja pierwsza, wspomniana już myśl, przyniosła mi odpowiedź, przynajmniej częściową. Dotarło do mnie bowiem, że pisarka potrafi opowiadać o BŁĘDACH. Co szczególnie wydaje mi się ważne, nie skupia się na ich naprawianiu – bo nie ma się co oszukiwać, nie każdy błąd da się naprawić –ale na tym, jak to jest dalej żyć, jak przetrwać ponosząc konsekwencje, i to nie tylko swoich decyzji. Bo przecież każdy z nas wie, że życie to nie bajka i nie ma co liczyć na pojawiające się znikąd cudowne happy endy. Jojo Moyes oczywiście i tak układa swoim bohaterom życie w taki sposób by koniec końców nieść czytelnikom otuchę, pocieszenie i nadzieję na lepsze jutro, ale wprawne czytelnicze oko, i tak wyłapie ukryty między wierszami przekaz.
Muszę się wam również przyznać, że tym razem książka mnie początkowo nieźle zaskoczyła. Przez dłuższy czas byłam przekonana, że wydawnictwu lub drukarni się coś pomajtało: bo czasy ani bohaterowie nie pasowali do tego co wyczytałam w blurbie, a już w ogóle do okładki. Po dwustu stronach okazało się jednak, że to była celowa, sprytna zmyłka. Jojo zabrała nas bowiem na dłuższy czas w przeszłość, byśmy mogli lepiej odnaleźć się w teraźniejszości.
I tak po dwustu stronach poznajemy w końcu Daisy, świeżo upieczoną mamę, porzuconą przez miłość swojego życia, która nie mając większego wyboru postanawia wziąć się z życiem za bary. Żeby nie oszaleć i utrzymać płynność finansową, podejmuje się zadania przerobienia starej, nadmorskiej willi na hotel. Przeprowadza się więc sama z kilkumiesięczną córką do zupełnie obcego miejsca, gdzie nie zna nikogo, nie panuje nad niczym, otacza ją więc, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, totalny chaos. Z pomocą przychodzi jej kobieta, która przez jakiś czas była właścicielką remontowanej posiadłości i znała jej poprzednich mieszkańców. Czytelnik od razu rozpoznaje w niej dziewczynę z przeszłości, której tragiczne losy poznał na początku powieści. W Zakazanym owocu z jednej strony obserwujemy więc zmagania Daisy i jej relację z przystojnym szefem, z drugiej odkrywamy powoli, co stało się z wcześniej poznanymi przez nas bohaterami, na przestrzeni lat, które autorka przemilczała, przenosząc akcję w przyszłość.
Może się wydawać, że tytułowych zakazanych owoców w powieści pojawiło się zbyt wiele. Według mnie, tak to już jednak w życiu jest, że każdy z nas pragnie czegoś czego nie może mieć, więc nic dziwnego, że każdy z bohaterów próbuje zdobyć coś, co mu się wymyka. Pod tym względem wydźwięk opowieści zupełnie mi nie przeszkadza. To co niekoniecznie przypadło mi do gustu, to zbyt duże nagromadzenie szczęśliwych trafów, które odebrały postaciom i wydarzeniom autentyczność. Co prawda pisarka próbowała nie przesadzić i podrzuciła nam kilka gorzkich nut, ale jeśli chodzi o proporcje, to nie ma co udawać: słodycz tym razem bezapelacyjnie wygrała. Wrażenie to potęguje zapewne fakt, że powieść opiera się na bardzo łatwych do rozszyfrowania schematach, dlatego nie trudno zgadnąć w jakim kierunku wszystko zmierza, i że wszystko się tym naszym zagubionym bohaterom poukłada.
Jak to Jojo, przemyca treści dotyczące roli kobiety w społeczeństwie, jako istoty która jeszcze niedawno nie powinna była rozmawiać o pieniądzach i musiała znosić z pokorą męskie fanaberie. Otwarcie pisze także o tym co uznajemy w życiu za stratę (chociaż nie zawsze słusznie), o dojrzewaniu do wolności, o toksycznych przyjaźniach i pomostach, które łączą przeszłość z teraźniejszością. Trzeba przyznać, że nasycony melancholijnym urokiem, „miękki” styl pisarki i tym razem sprawił, że jej powieść sama się czyta. Nawet jeśli nie do końca pochłania nas opowiadana przez nią historia, to i tak nie wiemy kiedy przewracamy ostatnią kartkę.
Książkę z czystym sumieniem można polecić każdemu, kto potrzebuje otuchy i potwierdzenia, że „jakoś to będzie”. Każdemu, kto chciałby chociaż na chwilkę uciec od rzeczywistości.