Franciszek Józef Marian Fiszer urodził się w 1860 roku. Roztrwaniając odziedziczony majątek (nie wahał się przepijać i przejadać wszystkiego, nie szczędząc swej szczodrości na innych) przepadł w warszawskim światku bohemy. I tu właśnie zaczyna się niezwykła „kariera” Franca Fiszera, filozofa, prześmiewcy, człowieka intrygującego, pomieszkującego kątem po kawalerkach i mieszkaniach znajomków, bywalca najsłynniejszych kawiarni stolicy, przyjaciela pisarzy i poetów, miłośnika życia, jedzenia i picia. To wraz z nim na oceny napojów wyskokowych wyruszali Tuwim, Słonimski, Wieniawa, Lechoń, to z Fiszerem wiąże się słynny stolik na półpiętrze w Ziemiańskiej, o miejsce przy którym zabiegali ci, którzy chcieli się wejść na literacki Parnas.
Książka „Na rogu świata i nieskończoności”, zawiera zgromadzone i opracowane przez Romana Lotha wspominki i zapiski tych, którzy mieli tę niezwykłą możliwość i szczęście obcować z Fiszerem. A grono to całkiem zacne: Artur Rubinstein, Julian Tuwim, Jan Lechoń czy Antoni Słonimski. Dzięki nim Czytelnik wraca do szalonych lat przedwojennych, kawiarnianych zapachów, gwaru rozmów a przede wszystkim – śmiechu.
Fiszer, z nieodłącznym czerwonym goździkiem w klapie zniszczonego surduta, był zaprzeczeniem rutyny, mistrzem improwizacji, postacią barwną, wręcz kwiecistą. Wiecznie młody, wytwarzał wkoło siebie „sferę wolności ducha”, był warszawskim symbolem „odrazy do wszystkiego, co bezbarwne i polskie”. Z zebranych tekstów wyłania się postać cudaka-inteligenta, błyskotliwej jednostki, której bon-moty, żarciki i puenty, niepowtarzalne, niezapisywalne, wyrzucane w świat z prędkością światła, dziś niezrozumiałe dla szerszego grona, były jak migoczące gwiazdy na niebie.
Miał swój system filozoficzny, ale Fiszer tak go „miał”, że trudno go określić i zidentyfikować. Nie pozostawił po sobie żadnych prac, notatek i dzieł. Wszystko, z czego był znany, to żywe anegdoty, płonące słomianym ogniem, szybko gasnące i zapominane. Przetrwało niewiele, tak jak portretów Fiszera, na których można ujrzeć człowieka potężnej postury, z wielką, długą brodą, kwiatem w butonierce i błyskiem w oku.
O ile książka wychwala Fiszera-prześmiewcę, doskonałego obserwatora ówczesnego artystycznego, głównie literackiego, świata, to obala mit jego wnikliwości w materii dyskursywnej. Jego myśli „filozoficzne” wraz z nim odeszły w zapomnienie, ale zdaje się, że nie były one spójne i przemyślane na tyle wnikliwie, by można było na nich budować jakiś głębszy sens.
To, co najpiękniejsze i, jak sądzę, najbardziej wartościowe w „Na rogu świata” to przytaczane (nierzadko z różnych źródeł) anegdoty, których autorem był Franc Fiszer. Począwszy od znanej wielu historii, kiedy to na widok wysiadającego z dorożki Leśmiana (poety niewielkiego wzrostu), z ust Fiszera padło nieśmiertelne: zajechała pusta dorożka i wysiadł z niej Leśmian.
Chciałoby się przytaczać i powtarzać je bez końca: gdy pewien literat zarzucił Fiszerowi, że ma wodę w głowie, ten odparł: „Chciałby pan mieć kilka kropel tej wody”. Gdy zaś inny, słysząc fiszerowską krytykę twórczości pewnego francuskiego pisarza, wypomniał mu, że kiedyś nazwał go geniuszem, usłyszał w zamian: „Ale nigdy nie mówiłem, że geniusz nie może być kretynem”. Kiedy indziej znowu młody i utalentowany pisarz stwierdził: „Przyznaje pan, że stoję na progu genialności”, Fiszer wypalił: „Tak jest, ale tyłem”. Fiszer o kobietach? Proszę bardzo: „Właściwie kobiety dzielą się na dwie kategorie: damy i nie damy”.
Zmarł w gronie przyjaciół.
Na kilka dni przed śmiercią stwierdził: „Mam lat dwadzieścia osiem”.