Choć teoria multiwersum sięga starożytności, została, tak oficjalnie, zdefiniowana i nazwana dopiero w 1960 roku przez Andy'ego Nimmo, wówczas wiceprezesa szkockiego oddziału Brytyjskiego Towarzystwa Międzyplanetarnego. Od tamtego czasu można zauważyć wzrost zainteresowania szeroko rozumianej popkultury właśnie tym tematem. Chyba najbardziej znanym przykładem jest serial "Doktor Who", którego pierwszy sezon wystartował w 1963 roku, a z produkcji bardziej współczesnych: "Dark" od Netflixa. Z literatury, tak na szybko, przychodzi mi do głowy jedynie "Paradoks" Artura Urbanowicza z 2022 roku. Jednak sześć lat wcześniej, bo w 2016, Blake Crouch, autor rewelacyjnej trylogii "Wayward Pines" napisał "Mroczną materię" - powieść o facecie zagubionym w multiwersum, który pragnie tylko jednego: wrócić do swojej rodziny i żyć jak dawniej.
Pewnego wieczoru Jason Deesen, nauczyciel akademicki na chicagowskiej uczelni, zostaje porwany prosto z ulicy i wywieziony do opuszczonej elektrowni. Tam porywacz faszeruje go narkotykami i gdy Jason odzyskuje przytomność odkrywa, że są wokół niego ludzie, których zupełnie nie rozpoznaje, za to oni znają go bardzo dobrze. Okazuje się, że nie było go ponad rok, a życie jakie pamięta wygląda zupełnie inaczej. Wcale nie wykłada na uczelni, lecz jest naukowcem, badaczem, nie ma żony, ani syna, a jego dom ma inne wyposażenie. Jednak kobieta, którą poślubił istnieje, jest wziętą artystką i - jak się okazuje - przed piętnastoma laty Dessen porzucił ją, gdy była w ciąży. Do Jasona zaczyna docierać mroczna prawda, że oto, w jakiś sposób znalazł się w alternatywnej rzeczywistości, gdzie wszystko jest podobne, a jednak inne. Rozumie też, że urządził go tak Jason z tego świata. Dlaczego? Ponieważ chciał ukraść jego rodzinę. Dessen postanawia wrócić, jednak nie jest to takie proste. Droga bowiem przypomina korytarz z nieskończoną ilością drzwi, w których tylko jedne są tymi właściwymi...
Mam teraz przed sobą zupełnie nowe, trzecie już polskie wydanie, "Mrocznej materii". Tegoroczne wyszło z okładką serialową, bowiem AppleTV+ właśnie wypuściło ekranizację powieści. Wiecie, ja nie jestem fanem okładek serialowo-filmowych. W 9 przypadkach na 10 są po prostu brzydkie i ta nie jest tym wyjątkiem. Ale do tej powieści nie przyciągnął mnie obrazek na obwolucie, a nazwisko autora. Blake Crouch, to dla mnie pewnik, jeśli chodzi do literaturę rozrywkową, jak dotąd nigdy mnie nie zawiódł i tym razem też tego nie zrobił. "Mroczna materia" to powieść bardzo dynamiczna i ten dynamizm jest swoistym znakiem rozpoznawczym Croucha. Wystarczy wspomnieć Jego najnowszą powieść "Upgrade. Wyższy poziom", czy wspomnianą na początku trylogię "Wayward Pines". W "Mrocznej materii" dochodzi jeszcze temat, który fascynuje mnie od lat. Chodzi mi oczywiście o teorię wieloświatów, która gdy się nad tym zastanowimy, sprowadza się do tego, że życie każdego z nas to rodzaj gry, symulacji, w której mogą powstawać nieskończone ilości alternatywnych wersji. Niesamowite, choć to tylko teoria. Blake Crouch pokazuje ją jednak w sposób bardzo ciekawy, wręcz filmowy ("filmowość" jego powieści, to kolejny znak rozpoznawczy tego autora). Dynamizm czuje się w piętach i we włosach... To znaczy ja we włosach na głowie akurat nie czułem, bo mam bardzo krótkie, ale na brodzie już tak. W sumie kłaki, to kłaki, więc zaliczone. 😉
W "Mrocznej materii" nie ma miejsca na długie wstępy, opisy przyrody... Crouch bardzo szybko przechodzi do rzeczy, dziesięć stron rozbiegówki i na jedenastej... Bach! Główny bohater już ma kłopoty, już jest osaczony, a z każdą kolejną stroną będzie miał przerąbane jeszcze bardziej. To poczucie osaczenia jest tu mocno wyczuwalne i to bardzo mi się podoba, zresztą w "Upgrade" jest podobnie. Tutaj, Jason Dessen, musi się zmierzyć nie tylko z obcym światem, nie tylko ze stratą najbliższych, całego swojego życia, ale również z korporacją, która najpierw chce go uwięzić, a potem zabić. Jednocześnie, dobrze wiemy, że Jason nie będzie drugim Eddardem Starkiem i w finale nie skończy na szafocie. "Kartą bezpieczeństwa" jest tu narracja pierwszoosobowa, która z jednej strony daje więcej swobody, z drugiej zaś od razu mówi nam: cokolwiek się nie wydarzy, ten gość przeżyje. Może będzie miał obitą gębę, może straci którąś kończynę, ale będzie dychał. Czy w "Mrocznej materii" to przeszkadza? Niekoniecznie, bowiem tutaj chodzi o samą akcję, o przeskakiwanie przez kolejne przeszkody, o szybkie tempo i szczęśliwe zakończenie, które może, ale nie musi nastąpić, bowiem śmierć głównego bohatera, dla tego głównego bohatera, wcale nie oznacza najgorszej opcji.
"Mroczna materia" to bardzo dobre czytadło i zupełnie nie dziwię się, że ktoś zrobił z tego serial. To właściwie gotowy scenariusz na wciągającą filmową opowieść, więc twórcy mieli ułatwione zadanie. Co z tego wyszło? Tego jeszcze nie wiem, więc na temat ekranizacji nie będę się wypowiadał. Mogę za to polecić Wam książkę, którą śmiało klasyfikuję jako jedną z tych szybkich i niezobowiązujących, ale dających dużo przyjemności, zwłaszcza tym, którzy lubią lżejszą fantastykę naukową z dużą dawką akcji.
© by MROCZNE STRONY | 2024