Pamięć płata różne figle. Kiedy coś na gwałt jest mi potrzebne, akurat właśnie w tym momencie ucieka wgłąb pamięci i przypomina się dopiero , gdy potrzebne już nie jest. Inną sprawą są obrazy, które wydają nam się prawdziwe, a jednak wymyślone przez nas dla zapełnienia luki. Zupełnie inną bajką są kłamstwa, w które, w pewnym momencie, sami zaczynamy wierzyć...
Mogłabym przyczepić się do paru rzeczy. Pod lupę wezmę chociażby wspomnienia "atakujące" główną bohaterkę, Delie. W większości momentów, gdy następuję rażący bodziec, bohaterka zaczyna doświadczać nawrotów pamięci z okresu jeszcze przed porwaniem. I tu nie byłoby nad czym się zastanawiać, gdyby nie wypowiedź psychiatry w sądzie. Czasem sami stymulujemy luki w naszych wspomnieniach, a czasem, pod wpływem impulsu nagle wrota do rzeczy zapomnianych otwierają się przed nami. Niezbyt mocno chciałam wierzyć w to, że Delia nagle, w tych ciężkich okolicznościach, przypomina sobie pewne elementy z swojego życia, gdy lat miała cztery. Lecz z drugiej strony, przecież tak czasami się dzieje, że nagle przypomina się nam coś, co w ogóle nie ma związku z obecną sytuacją. Obie strony i ta twierdząca wymyślanie luk, i ta pod wpływem nagłego impulsu mogą się zdarzyć. Chociaż to czasem mnie denerwowało to jednak działa poniekąd na plus. Spójrzmy, autorka, mimo podjęcia decyzji na koniec, daje nam wolność wyboru. Przecież ani trochę nie musimy zgadzać się z wyrokiem czy pobudkami, jakimi kierowały się poszczególne osoby. Daje też nam możliwość poznania ich racji, ich obaw, uprzedzeń czy przeszłości. Budując napięcie poprzez wkraczanie różnych osób Picoult pokazuje, że jedna sytuacja może być tak odmienna nawet dla dwóch osób, co dopiero dla reszty.
Aspekt kolejny, który troszkę mnie denerwował, trochę podobny do nagłych wspomnień, to nagłe olśnienia. Wnioski wysuwane pod wpływem chwili, nagłe, wręcz filozoficzne. I tu znów ten sam motyw, przecież każdemu może się tak zdarzyć. Sznurujesz buty i nagle odkrywasz, że właściwie zostałeś wychowany na kształt twojej matki, tak samo zmuszonej być samodzielną. Jest to przejaw splątania myśli, zupełnie przypadkowych. Jak się pojawił, tak znikł. Postawszy w głowie jako ulotna myśl, będąca objawem ciągłego wracania do tematów, nawet i zamkniętych, wokół których życie nasze się toczy. I to właśnie czyni książki Picoult takimi prawdziwymi i tak realistycznymi. Sytuacje jak w życiu, codziennym i tym trochę mniej. (Cóż, niecodziennie dowiadujemy się, że w wieku 4lat zostaliśmy porwani.)
"Zagubiona przeszłość" to już trzecia, po "Bez mojej zgody" czy "Świadectwo prawdy", książka, zgoła odmienna od wcześniejszy, lecz nadal przejmująca i poruszająca tematy z kategorii "tych śliskich", które rzadko komu udają się tak poruszyć jak właśnie Jodi Picoult. Historia mało prawdopodobna, lecz możliwa. Pewnego Cordelia Hopkins odkrywa, że ani trochę Delią nie jest. W wieku czterech lat zostaje uprowadzona przez swojego ojca, którego kocha nad życie. Oprócz tej bohaterki poznajemy jej obecnego narzeczonego, Erica, adwokata, który podejmie się obrony jej ojca, Fitza, (tak samo jak Eric) przyjaciela z dzieciństwa, jej córkę, Sophie i w pewnym momencie matkę bohaterki, Elise. Delia wiodła na pozór idylliczne życie, chociaż bez matki, za to z ojcem, który zawsze był przy niej, z którym porozmawiać mogła na każdy temat. Miała paczkę cudownych przyjaciół i dobre, w miarę normalne dzieciństwo.
Dlaczego mówiąc o dzieciństwie Coredeli mówię "w miarę normalne"? Cóż, jakby nie patrzeć, wychowywanie przez jednego rodzica, choć nie wiadomo jak byłby dobrym rodzicem, jest ciężkie. Dziecko zawsze będzie tęskniło za drugim rodzicem. Mała dziewczynka będzie wyobrażać sobie najlepszą mamę na świecie. Udawać, że ona przytula ją do snu, trzyma za rękę. Udawać, że jest obecna na spotkaniu dla dzieci z mamami, a żeby w końcu przestać chodzić na takie przyjęcia, co by to mocniej się nie ranić. Dziewczyna będzie rozmyślać o tym, czy gdyby matka była obok to problemy rozwiązałyby się same? Czy życie byłoby prostsze, przyjemniejsze i pełniejsze? Pełniejsze, o właśnie to jedną jedyną osobę. Nawet, gdy Cordelia poznaję swoją matkę, a wyobrażenie o najcudowniejszej matce pryska, nie potrafi nie myśleć o tym, jak wyglądałoby życie z nią u boku.
Sprawa, prosta z pozoru, tak naprawdę ma sporo bocznych furtek, które wpływają na całokształt sytuacji. Nie ma tu takiego problemu jak w "Bez mojej zgody", lecz mimo to ciężko nam wydawać osąd w takiej sprawie. Czy stanąć po stronie matki, która przez dwadzieścia osiem lat czekała na powrót swojego dziecka, czy po stronie ojca, który działał tylko i wyłącznie w celu dobra o dziecko? Podjąć osąd pomaga nam nie tylko autorka, kończąc w bardzo dobry sposób powieść, lecz tak kolejne postaci przytaczane w książce. Jedna z większych wartości w powieści miała dla mnie postać pani prokurator, Emmy, lada dzień rodzącej matki, która z zaciekłością broni oskarżycielki. Irytowała mnie ta baba strasznie, lecz w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że gdyby prokurator był milusi i bez swojego zdania, książka nie miałaby w ogóle sensu. Co to za książka/film, gdy złoczyńca nie budzi w nas skrajnych emocji? Prokuratorka złoczyńcą nie jest, ale w podejmowaniu decyzji bardzo pomaga. Jeśli staniemy po stronie ojca, zaczniemy go zaciekle broni i czekać, aż babie nos się utrze, jeśli po stronie matki, będziemy czekać na odbudowę więzi matka-córka, a nie koniecznie na posadzenie Andrew do więzienia.
Polecam każdemu, na oderwanie się od własnych problemów, na cwaniactwo w wyborach zupełnie nas nie dotyczących. Przecież łatwo jest decydować o czyimś losie, tylko trochę gorzej już z własnym. I tu właśnie warto zwrócić uwagę, aby to nie przyzwyczajać się do dogodnego życia. Nigdy nie wiadomo co i kiedy może się zdarzyć. Jak dla mnie, genialna książka. Słabsza trochę od poprzedniczek, a mimo to czytana z zapartym tchem do ostatniej stronnicy.