Gdy mój chłopak sprezentował mi tę książkę, byłam zachwycona! Horror, na okładce opinia samego Stephena Kinga (dopiero później doczytałam, że nawet jej nie przeczytał), a streszczenie podpowiadało mi, że została stworzona specjalnie dla mnie.
Stara posiadłość otoczona mglistymi wrzosowiskami nie jest miejscem, w którym mógłby zamieszkać każdy. Gdy w tajemniczych okolicznościach ginie właściciel, były naczelnik więzienia dzieci mężczyzny zostają wezwane, by zapoznać się z ostatnią wolą ojca. Posiadłość zostaje przepisana na wnuka zmarłego, małego Timmiego, a wszyscy wydają się zaskoczeni tą decyzją. W momencie, gdy postanawiają opuścić dwór, chłopiec znika, a wrzosowiska zdają się zaciskać na dzieciach zmarłego swoją mglistą pięść.
Czy to wiatr świszczy, wciskając się pomiędzy stare deski dworu? Czy to jednak szepty duchów, które wydają się przybierać na sile? I co ma z tym wspólnego tajemniczy pokój? Kolejne osoby znikają, w domu dzieją się coraz bardziej przerażające rzeczy, a witraż, przedstawiający nienaturalnie wysokiego mężczyznę, stojącego w towarzystwie czarnych zjeżonych psów, wydaje się mieć z tym wszystkim coś wspólnego.
No i tyle tego dobrego.
Opis, który możecie przeczytać, skleciłam sama i starałam się zapomnieć o goryczy, która ściskała moje gardło po ukończeniu powieści. Pierwsze kilkadziesiąt stron jest naprawdę wciągające. Przynajmniej na tyle, że nie potrafiłam odłożyć tej książki do samego końca, który coż... po prostu mnie zawiódł. Im dalej w las, a raczej wrzosowiska, tym bardziej męczyli mnie bohaterowie. Wszyscy byli nijacy, niczym rozgotowane kluski, a fabuła wydawała się tylko pogarszać sytuację. Niektóre z jej fragmentów wydają się niedopracowane. Niestety, to dość częste, że autor pomysł na książkę ma, jednak nie do końca wie, jak go rozegrać. Początkowo, tak jak napisałam to wyżej, wrzosowiska zdają się zaciskać swoją mglistą pięść nie tylko na dzieciach zmarłego bohatera, ale również i na nas, robią to na tyle słabo, że zaczynamy się powoli nudzić (niech nas w końcu uduszą! Wstrząsną nami! Cokolwiek, proszę!). Spodziewamy się jednak, że monotonia, która zaczęła nas trochę już męczyć, skończy się w momencie, gdy główny bohater wdaje się w pojedynek z pradawnym złem. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że sposób, w jaki się go pozbył, był tak banalny i prosty, że całe napięcie, które trzymało mnie przy tej książce, momentalnie uleciało. Nie jestem jednak z tych, którzy odkładają niedokończoną książkę, więc zmusiłam się do przebrnięcia kilku ostatnich stron.
Cóż, bywa. Jeżeli masz ochotę na horror, który tylko Tobą "wstrzonsnie", to śmiało możesz sięgnąć po "Dom stu szeptów". Nie zdobędzie Twojego serca, ale sprawi, że choć na chwile zapomnisz o niezbyt przyjemnej pogodzie za oknem. :)