W obecnych czasach mamy naprawdę duży wysyp powieści z gatunku fantastyki młodzieżowej. Z racji tego coraz trudniej napisać książkę, która będzie zupełnie oryginalna, bez oklepanych schematów. Czasem odnoszę wrażenie, że to nawet nie jest takie istotne żeby powieść była bardzo niepowtarzalana. Niejednokrotnie to bohaterowie, styl pisania, czy ciekawe motywy mogą uratować złą fabułę. Jednak w przypadku " Elementals. Proroctwo cieni" Michelle Madow nie dość, że mamy schemat na schemacie to bohaterowie zupełnie nie są w stanie tego uratować...
Główna bohaterka- Nicole przeprowadza się z rodzicami i siostrą do Massachusetts. Nie ma tam żadnych przyjaciół i czuje się bardzo samotna. Pierwszego dnia szkoły pełna nadziei wchodzi do nowej klasy i jest świadkiem magicznego incydentu. W taki właśnie sposób dowiaduje się, że członkowie tej grupy są potomkami greckich bogów, którzy istnieją naprawdę. Początkowo sceptyczna postanawia jednak zaufać nauczycielowi i nowo poznanej przyjaciółce. Pewnej nocy staje się świadkiem przepowiedni i wraz z grupą nastolatków udaje się w podróż, której celem jest zapobiegnięcie wydostaniu się na wolność popleczników Kronosa...
Co mi się podobało w książce? Język. Jest bardzo przyjemny i przez książkę się płynie. To sprawiło, że nie odłożyłam jej po 1 stronie. Teraz w punktach wypiszę wszystkie absurdy, z jakimi mamy tutaj do czynienia:
1. Błędy logiczne- mogłabym wymieniać naprawdę dużo, ale powiem o dwóch najbardziej rażących. Po pierwsze Nicole dorastała nie mając pojęcia o magii. Na pierwszych zajęciach uczniowie ćwiczą rzucanie zaklęcia. Części to nie wychodzi mimo wielu lat praktyk. Zgadnijcie, kto jest najlepszy w klasie, od razu spełnia polecenie i ma największą moc? Nie, to nie są długoletni magowie. To Nicole, która nawet nie wierzy w magiczne moce! Inny przykład. Bohaterka idzie z pewnym chłopakiem (o nim później) na opuszczony plac zabaw i tam spotykają potwora. Dziewczyna go zabija. Czym? Szczeblem drabinki. Nie jestem znawcą, ale wydaje mi się, że takie szczeble mają zaokrąglone końce? Szczególnie kiedy są zrobione z metalu.
2. Instant love- ten motyw jest dla mnie nie do przejścia w książkach. Nie umiem zrozumieć jak po jednym dniu znajomości ludzie już nie mogą bez siebie żyć, kiedy nawet nie porozmawiali choć raz. Tu sprawa jest jeszcze gorsza, bo chłopak ma dziewczynę. Ale to tylko mała przeszkoda. Przecież, cytując mamę głównej bohaterki "Dopóki nie jest żonaty, jest do wzięcia". Niezłe wzorce ma nasz kochana Nicole nie ma co...
3. Wątek bogów greckich- nie był konieczny, równie dobrze mogły być to każde inne istoty magiczne, bo nic nie wnosiło to do fabuły. Bohaterowie mieli moce zupełnie niezwiązane z bogami, oni sami nawet tu nie występują. Mam wrażenie, że ten wątek został wprowadzony tylko po to, żeby książka kojarzyła się ludziom z Percym Jacksonem i chcieli po to sięgać.
4. Misja, czy podchody? Oto jest pytanie. Nie znam odpowiedzi na nie- ta "misja" była żartem wymierzonym w czytelnika. Bohaterowie chodzą od stacji do stacji i na każdej mają wskazówki typu "wejdź na górę posągu i zdejmij skrzyneczkę". Nie wiem jak autorka na to wpadła, ale takie zadania można wykonywać na wf-ie lub w książce dla dwulatków a nie w fantastyce młodzieżowej!
Jak więc widzicie powieść zupełnie nie przypadła mi do gustu i po następne tomy serii na pewno nie sięgnę! Wam też niezbyt radzę.