Autorką powieści „Za zakrętem” jest tłumaczka i dziennikarka urodzona w Petersburgu. Jej debiutancką powieścią jest „Papierowy motyl”, która ukazała się w maju 2009 roku. Pisarka ta jest finalistką konkursu z literackiego magazynu „Pani” oraz laureatką konkursu literackiego zorganizowanego przez Oświęcimskie Centrum Kultury. Oprócz powyższych wyróżnień autorka ma na swoim koncie takie książki, jak: „Zapach malin” oraz „Era kobiet”, którą napisała wspólnie Marzeną Lickiewicz. Ja miałam przyjemność przeczytać tylko jedną książkę autorstwa pani Krajniewskiej, jednak po tej lekturze uważam, że wyżej wymienione wyróżnienia konkursowe są dla autorki jak najbardziej zasłużone.
Bohaterkami tej powieści są dwie kobiety, Anna i Irina, mieszkające w niezwykłym mieście, jakim jest Petersburg. Są to kobiety, które los połączył w niezwykle brutalny sposób. Obie, bowiem straciły coś, co było dla nich najcenniejsze na świecie – dzieci. Anna straciła swoją jedyną, ukochaną córkę, Julię, natomiast Irina ukochanego syna, Romka. Tragedia, która wydarzyła się cztery lata temu, ściśle połączyła ze sobą bohaterki tej powieści, początkowo nienawiścią, która to w niezwykły sposób zamieniła się w silną, bardzo silną siostrzaną więź. Kobiety, które mają teraz tylko siebie, z całych sił starają się walczyć z obezwładniającym cierpieniem i bólem po stracie, z którą do tej pory nie są w stanie się uporać. Wspomnienia wciąż napływają, a każde kolejne jest jeszcze boleśniejsze od poprzedniego.
Książka „Za zakrętem” jest lekturą ciekawą i wciągającą, tego nie mogę nie przyznać, jednak posiada minus, który był dla mnie dość istotny, a mianowicie ledwo wyczuwalny klimat jeszcze jednego bohatera tej książki, Petersburga. Rosja od zawsze niezwykle mnie fascynowała, kochałam i nadal kocham czytać książki, w których akcja dzieje się właśnie w tym miejscu. Gdy przeczytałam, że miejscem, w którym dzieje się akcja tej książki, jest Petersburg, byłam niezwykle zadowolona, jednak nie oczekiwałam zbyt wiele, żeby później się nie zawieść. Niestety przyznać muszę, że i tak troszkę się zawiodłam, mimo moich niewielkich oczekiwań. Klimat tego magicznego miasta jest ledwo wyczuwalny, miałam wrażenie, jakby autorka na ostatni plan zrzuciła zajmowanie się opisem tego miasta, całą uwagę poświęcając psychologii Anny i Iriny oraz przeżyciom tych dwóch bohaterek. Jedyny przebłysk, w którym klimat Petersburga się uwidocznił, był zbyt krótki, bym mogła go docenić. Nie oczekiwałam oczywiście jakże finezyjnych opisów tego miasta, jednakże opis Anny Nasiłowskiej na tylnej okładce pozwolił mi wysnuć nadzieję na to, że tło, na którym rozgrywa się ta powieść, będzie bardziej wyraziste. Może powinnam przestać oczekiwać zbyt wiele, ponieważ upadki coraz częściej są bardzo bolesne.
Powieść pani Krajniewskiej, mnie osobiście pozwoliła zastanowić się nad tym, co tak naprawdę jest dla mnie ważne i jak łatwo tę ważną rzecz można stracić. Życie Anny i Iriny wskazuje na to, że nieszczęśliwe sytuacje trafiają się najczęściej w momentach, kiedy najmniej się tego spodziewamy, a są one na tyle bolesne, że potrafią wywrócić nasze życie do góry nogami i zwykle tak postępują. Los jest brutalny, nie oszczędza nikogo i zabiera nam sprzed nosa to, co najbardziej się dla nas liczy. Naszym słabym punktem jest to, że z losem nie możemy walczyć ani z nim wygrać. Mówi się, że porażki powinniśmy przyjmować z podniesionym czołem, są jednak sytuacje, w których podniesione czoło nie wystarczy, a cios był na tyle silny, że zwalił nas z nóg. W tej powieści bohaterki tracą własne dzieci, co jest na tyle tragicznym wydarzeniem, że z wszelkich sił nie potrafię sobie wyobrazić tego, jak wielki ból przeżywa matka po stracie dziecka. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, jednak mimo wszystko uważam, że autorka doskonale odzwierciedliła te uczucia w swoich bohaterkach. Jest to na tyle mocny zabieg, że dosięgnął on i mnie, gdyż podczas czytania tej powieści czułam ból i tęsknotę Anny oraz Iriny za tym, co straciły i co nigdy nie będzie już ich.
Zwykle większe refleksje na temat danej lektury nachodzą mnie już po jej przeczytaniu, jednak w tym wypadku już w trakcie czytania powieści doszłam do pewnych wniosków. Bolesne wydarzenia, które rozegrały się w przyszłości, zwykle odciskają mocne piętno na życiu danego człowieka. Są jak takie złośliwe chochliki, które szepczą nam do ucha swoimi pozornie słodkimi głosikami, na co jeszcze możemy sobie pozwolić, by nie naruszyć tej granicy, w której lawina bolesnych wspomnień wypłynie na wierzch i będzie siać spustoszenie. W „Za zakrętem” mamy więcej możliwości poznania Anny, ponieważ częściej to ona jest narratorką tej powieści, w nielicznych tylko sytuacjach do głosu dochodzi Irina. Obie zmagają się z bólem i przeszłością, obie za przeciwników mają napływające wspomnienia. Autorka umożliwiła nam również poznanie przeszłości obu bohaterek, a głównie Anny. Widzimy, jak szczęśliwe miały życie, dopóki nie doszło do tragedii, która pochłonęła cały ich świat. Bo tak mi się wydaje, że tym właśnie jest strata dziecka.
Uważam, że powieść Mariki Krajniewskiej jak najbardziej zasługuje na chwilę uwagi. Czytanie tak dobrej i ciekawej książki było dla mnie wielką przyjemnością, szczególnie, że pióro autorki jest według mnie bardzo, bardzo dobre. Pani Krajniewska nie owija w bawełnę, nie bawi się w rozwlekanie pewnych spraw i dodawanie niemalże poetyckich opisów tam, gdzie jest to zbędne. To, dlatego czytanie tej książki było dla mnie mile spędzonym czasem.