Książka kurzem pachnąca. Patrząc na jej walory wydawnicze od razu widzimy kawałek historii PRL-u. I trudno dziwić się, że z jej stron wyglądają czarno-białe fotografie, co akurat nie ujmuje im klimatu. To nadal te same miejsca i ludzie, a przede wszystkim każde z nich dokładnie podpisane.(Na końcu znajduje się również wkładka z paroma stronami koloru, jednak nie najlepszej jakości).
Małżonkowie postawili sobie pewne cele i konsekwentnie realizują przedsięwzięcia w postaci wypraw w przerwach od codziennych obowiązków. Zachłannie przyglądają się odmiennej kulturze, wchodzą w odmienną codzienność, uczą się poruszać w zdecydowanie innym społeczeństwie. Życie toczy się tak jak w kraju rodzinnym, bo przecież pan Andrzej pracuje, Krzyś chodzi do szkoły, a pani Ewa bawi się w gospodynię. Każdy z nich poznaje jednak nowe zasady wyznaczające rytm ich działania i sprawowanych obowiązków. Co innego oznacza dla Ewy gospodarowanie w domu indyjskim, gdzie żeby nie narazić na szwank mężowskiej reputacji praktycznie żadnych prac nie wykonuje sama. Zatem gospodyni może się w tym wypadku poczuć jak zarządca.
Autorzy nie są typowymi podróżnikami, nastawionymi jedynie na eksploracje kraju wszerz i wzdłuż, więc nie spotkamy się tu z tradycyjnie ujętym tematem. A ponieważ ich książka nie jest zapisem niosącym przede wszystkie wspomnienia z podróży, często potykamy się o odniesienia historyczne, geopolityczne, dostajemy wskaźniki na temat przemysłu. Więcej uwag dostajemy na temat Indii kolonialnych, warunków, jakie istniały w różnych regionach kraju w XIX i XX wieku, aż do momentu przybycia tam bohaterów. Narrator jest sprawozdawcą. Zdaje relacje z tego co widzi bez krytycznego osądu i wchodzenia w bardziej intymne odczucia. Stąd brak odczuć odnośnie zastanej sytuacji i dzielenia się emocjami na temat tego, z czym mieli do czynienia podczas kilkudziesięciu miesięcy. W zamian mamy dane procentowe, porównania liczbowe.
Brakuje mi rozważań na temat życia mieszkańców tak różnorodnej społeczności. Patrząc na książkę pod tym katem można pomyśleć, że Autorzy nie byli otwarci na otoczenie, w którym o człowieka niezwykle łatwo się potknąć (dosłownie). Brak relacji ze spotkań z ludźmi, ani jak wyglądała ich reakcja na przybyszów. Co np bardzo chętnie zamieszczała w swej publikacji Joanna Grzymkowska-Podolak, dzięki czemu "Zakochani w świecie.Indie" było tętniące życiem i aż wibrowało od nasyconych barw. "25 tysięcy kilometrów.." jest jego przeciwieństwem, pomimo świetnego języka opisującego to, co oko spostrzegło.
Plastyczne opisy koncentrują się głównie na prezentowaniu okoliczności przyrody oraz odwiedzanych miejsc (np tych o charakterze sakralnym) i wypadają bardzo korzystnie na tle całej książki podtrzymując jej podróżniczy charakter.
Ostatecznie można poczuć się przytłoczonym liczbami i datami oraz faktami z historii państwa. Ale myślę, że mimo wszystko poszukiwacz indyjskich wrażeń, nie powinien przejść obojętnie również obok tego tytułu.