Co wiem o czołgach? Zasadniczo nic. Nie wiem kiedy powstały, nie bardzo znam się na ich modelach – no może poza słynnym niemieckim Tygrysem i radzieckim T-34. Na szczęście takim ignorantom jak ja, przychodzi z pomocą wydawnictwo RM. Właśnie wydało ono książkę Richarda Ogorkiewicza pod tytułem „Czołgi. 100 lat historii”. Wbrew pozorom, była to ciekawa przygoda.
O czym jest książka?
Jak sam tytuł sugeruje – o machinach pancernych. Już od pierwszych stron czuć zapał i zamiłowanie Autora, który pisze o tych bestiach z rozczuleniem, niemal jakby pieścił w swych dłoniach małe dziecko. Choć temat wydawał mi się mało pociągający, okazało się, że osoba, która pisze z pasją, potrafi zachęcić, nawet opornego czytelnika, do zachłyśnięcia się swoją pasją. Książkę czytało się doprawdy fajnie. I to pomimo braku zdjęć. Fakt, są, ale jest ich niewiele i wszystkie są czarnobiałe, a raczej szare. Szkoda, że zabrakło również schematów ich budowy – bo zawsze byłem ciekawy jak coś takiego wygląda od środka.
Trochę o czołgach
Autor w ciekawy sposób przedstawia czytelnikowi dzieje czołgów na przestrzeni ostatnich stu lat. Ukazana ewolucja tych machin robi wrażenie. Droga jaką przeszły wręcz szokuje. Od pierwszych nieporadnych, mocno wadliwych, smrodliwych i łatwo psujących się machin przechodzimy do współczesnych, szybkich, niezwykle sprawnych i naszpikowanych technologią zapiera dech w piersiach. Aż ciężko uwierzyć, że ludzkość potrafiła stworzyć coś tak pięknego i… zabójczego. Ale, jako że nie czuję się kompetentny, pozostawię rolę tej ewolucji Autorowi.
Dzięki książce zapoznałem się w wieloma różnymi machinami. Brytyjski czołg Matilda był nieco ociężały – poruszał się z prędkością 13 km/h, ale za to był niesamowicie odporny na ostrzał włoskich dział przeciwpancernych. Czołgi te świetnie się sprawdzały podczas walk na pustyniach Afryki Północnej. Pułk takich czołgów poprowadził między innymi atak na włoskie obozy wokół Sidi Barrani, i to pomimo braku pocisków do nich (chodzi o pociski burzące i odłamkowe kaliber 40 mm).
Jednak sporo brytyjskich czołgów nie sprawdzało się w walce. Dla przykładu można wziąć bitwę 14. Pułku pancernego „Calgary”. Z 27 czołgów, ochrzczonych mianem brytyjskiego premiera, które wylądowały na plażach w Dieppe (sierpień 1942 roku). Desant piechoty był spóźniony, a do tego szybko pułk utracił swego dowódcę. Co więcej 12 brytyjskich czołgów zniszczono zaledwie po przejechaniu kilkunastu metrów. Te, które przetrwały, nie miały „siły” aby się przebić i były systematycznie niszczone przez armię niemiecką.
Niemieckie czołgi Panzerjäger Tiger (P), zwany popularnie Elefantem, były stworzone do niszczenia czołgów wroga. Posiadały gruby pancerz czołowy oraz dobre działo, ale pojazd był mało mobilny. W dodatku pancerz boczny pozostawiał wiele do życzenia. Sprawiało to, że niemieckie oddziały często porzucały te maszyny.
Czołgi odegrały wielką rolę w czasie zmagań w trakcie II wojny światowej. Największa batalia w dziejach z udziałem czołgów, miała miejsce pod Kurskiem. Po stronie niemieckiej dominowały ciężkie Tigery, będące awangardą nazistowskich sil pancernych. Wspierały ich znacznie lżejsze czołgi PzKpfw III i PzKpfw IV. Niemieckie formacje pancerne, liczące nawet po 200 machin, musiały manewrować na stepie. Pomimo niemieckiej dominacji w sprzęcie, Rosjanie byli przygotowani do walk pod Kurskiem. Radziecka strefa obronna była głęboka, a za nią czekało wsparcie. Co więcej, na niemieckich tyłach znajdowali się rosyjscy partyzanci, którzy informowali dowódców Armii Czerwonej o manewrach Niemców.
Gdy Niemcy byli gotowi do ataku, zostali zasypani gradem z radzieckich artylerii. Następnie radzieckie oddziały piechoty, popularnie zwane niszczycielami czołgów, skutecznie atakowały hitlerowski sprzęt przy pomocy min magnetycznych, które doczepiano do przedziałów silnikowych. Wiele z niemieckiego sprzętu biorącego udział w bitwie kurskiej, miało defekty. I tak słynne Pantery szybko się popsuły. Elefanty, pozbawione karabinów maszynowych, które mogłyby stanowić zaporę dla radzieckiej piechoty, były właściwie bezużyteczne. Nie wnikając w dalszym przebieg walk, niemiecka technologia okazała się bezradna wobec problemów z własnym sprzętem oraz przewagi liczebnej Rosjan.
Jednym z najważniejszych czołgów II wojny światowej był radziecki T-34/76, który został wykorzystany już podczas zimowej kontrofensywy, gdzie zwłaszcza świetnie spisały się podczas walk w rejonie Moskwy. Dzięki nim udało się odrzucić Niemców spod radzieckiej stolicy. Były one, jak na ówczesne warunki, niezwykle szybkie i dobrze uzbrojone. Jedynym mankamentem był brak radia, co utrudniało komunikację. Co ciekawe, ten już przestarzały sprzęt, świetnie sprawdził się na frontach obecnej wojny na Ukrainie.
Wielką rolę odegrały również amerykańskie Shermany DD (ang. Duplex Drive – podwójny napęd). Miały one wspierać aliantów podczas lądowania wojsk na plażach Normandii. Wyposażone były w śruby wodne oraz specjalnie składane wodoszczelne ekrany. Wedle zamysłu, podnoszone ekrany miały zapobiec zatopieniu pojazdu. Jak się okazało – było to tylko marzenie. Podczas desantu na plaże Normandii, wiele Shermanów zostało zalanych i zatopionych. Na szczęście, te którym udało się wyjechać na brzeg, wsparły swym ogniem piechotę, rozpoczynając ofensywę aliantów na Zachodzie kontynentu.
Książkę czyta się szybko i z zaciekawieniem. Pozycja została podzielona na 11 rozdziałów. Te 360 stron tekstu to była interesująca przygoda i jestem przekonany, że książka trafia w gusta każdego czytelnika, który zainteresuje się tym tematem. Łatwa, napisana ze swadą, bez szczególnie ciężkiej terminologii. Przy okazji muszę przyznać, że Wydawnictwo RM zaczęło wypuszczać naprawdę świetne książki. Oby takich więcej.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.