Ludzie od zawsze chcieli mieć szeroki dostęp do informacji. Zarówno tych zupełnie błahych, jak i nieco ważniejszych. Od zarania dziejów mieli ochotę wiedzieć, co dzieje się zagranicą, w ich państwie, w pobliskiej miejscowości, a przede wszystkim we własnej mieścinie. Czy mają się z czego radować, nad czym smucić i czego się bać? Dlatego właśnie powstały gazety, radio, telewizja i internet. Są one nośnikami wiadomości, którymi karmi się dzisiejsze społeczeństwo. Ale radio i wszystko co później wymienione są zdecydowanie nowsze, będące dziećmi epoki, gdzie wszystko jest zelektronizowane i gdzie człowiek bez prądu życia sobie nie wyobraża. Wróćmy więc tam, gdzie wszystko się zaczęło: do świeżo ściętego lasu, do głośno pracujących maszyn papierniczych, do drukarni pachnących atramentem... Innymi słowy, do gazet. Gazet, które dziś powoli odchodzą w zapomnienie i stanowią jedynie dodatek do porannej kawy dla taty czy dziadka. Zauważyłem jednak, że popularność tracą jedynie pisma o zasięgu krajowym, które coraz częściej umieszczają artykuły o rzeczach błahych i zwykłych ludzi niedotyczących. Natomiast gazety lokalne, publikujące materiały z regionu, wciąż działają prężnie i nie mogą narzekać na brak odbiorców. Któż bowiem nie chce poczytać o okolicy, w której mieszka? Dlatego reporterzy pracujący w owych periodykach mają masę pracy, żadna sensacja nie może przecież ujść ich uwadze!
"Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze".
Alicja Rokicka to młoda i ambitna dziennikarka pracująca w lokalnej gazecie, a po godzinach studiująca oraz pisząca prace licencjackie i magisterskie dla dodatkowego zarobku. Jak widzicie, zajęć ma dużo, nie przeszkadza jej to jednak w zjawianiu się wszędzie, gdzie dzieje się coś, co warto opisać. Omdlenie Antoniego Figla, właściciela lokalnego sex-shopu, z początku nie wydaje się wydarzeniem nawet na miarę Szarpanickiego czasopisma "Nowiny". Jednak w pobliskiej szkole mdleje również grupa uczniów. Gdy następni mieszkańcy zaczynają skarżyć się na dziwne dolegliwości, a przytomność traci również głupawy zięć wójta, sprawie rozpoczyna przyglądać się lokalna prasa. Losy reporterki okażą się jednak znacznie bardziej burzliwe, a to, co odkryje, mocno różniące się od początkowych wyobrażeń...
JestĘ magistrĘ - tytuł książki. Tak, ten element był właśnie czynnikiem, dzięki któremu postanowiłem zapoznać się z prozą Magdy Bielickiej. I teraz, będąc już po lekturze, nie żałuję mojej wcześniejszej decyzji. Mimo że po obyczajówki nie sięgam, bo zwyczajnie ten gatunek mnie nudzi i wolę zaczytać się w powieści historycznej czy fantastyce, to dzieło tej pisarki przypadło mi do gustu i bez wyrzutów sumienia mogę je polecić.
A dlaczego? Książka ma sporo plusów, do których należy na pewno zaliczyć oprawę graficzną - przykuwającą wzrok, barwną i miłą dla oka, bez zbędnych udziwnień i niepotrzebnych detali. Ale to na zewnątrz, a co w środku? Pierwszą rzeczą, na którą od razu zwróciłem uwagę, był specyficzny styl, jakim powieść została napisana. Bardzo konkretny i rzeczowy, w którym nie ma miejsca na rozwlekłe opisy czy przesadne rozczulanie się nad bohaterami. Iście dziennikarski, gdzie liczą się przede wszystkim fakty. Nie ma co się jednak dziwić, skoro autorka jest wieloletnim żurnalistą - chyba tak łatwo nie da się wyzbyć starych nawyków. Ale czy ten konkretny język to aby na pewno coś niedobrego? Nie wiem, mnie się spodobał. Nadał książce swoistego klimatu i przyspieszył lekturę, nie widzę więc w tym zła wcielonego, muszę jednak przyznać, że postaci utraciły przez to nieco na autentyczności i wiarygodności. Nie umiałem się z nimi zżyć, chociaż niektórych polubiłem, to mimo wszystko wydawali mi się za mało ludzcy, w ich zachowaniu i wypowiedziach było za mało naturalności i spontaniczności, co przyczyniło się do mojego odbioru książki jako nieco słabszej niż na początku oczekiwałem, dalej jednak jest to pozycja dobra, z którą warto się zapoznać.
Jednak JestĘ magistrĘ, jak każda książka obyczajowa, oprócz umilenia czasu, powinna także czegoś nauczyć, na coś zwrócić czytelnikowi uwagę. To też robi, nie da się ukryć. Mowa bowiem tutaj np. o pracoholizmie, tyranii i znęcaniu się szefostwa nad swoimi pracownikami, o oszukiwaniu ludzi przez niektóre firmy i wielu innych mankamentach dzisiejszego rynku pracy w Polsce. Pielęgnowane są tutaj też dobre wartości - "rodzina jest najważniejsza", "zawsze trzeba dążyć do celu", "oszustwo nie popłaca". Została mi również przedstawiona praca gazety, co jest bardzo ciekawą rzeczą. Wiem już mniej więcej co się tam robi, jak działa ta cała machina i ile czasu oraz nerwów trzeba poświęcić, aby wyszedł chociażby jeden numer. To bardzo mi się spodobało, na pewno zacznę bardziej doceniać dziennikarzy i ich pracę. Był to ciekawy pomysł na książkę - gazeta w roli głównej, który w połączeniu z dziennikarskim stylem autorki nadał powieści specyficzności i bez wątpienia wyróżnił ją pośród innych pozycji na rynku księgarskim.
"- W sprawie naszej Anulki chciałam się pani poradzić. Pani wykształcona, to pani powie, co tu robić mamy.
Uwagę o wykształceniu puściła mimo uszu. Nie było sensu tłumaczyć starej Kwiatkowskiej, że tytuł magistra w dzisiejszych czasach o niczym nie świadczy."
JestĘ magistrĘ to sprawnie nakreślona historia, z nutą intrygi, klimatyczna i oparta na ciekawym pomyśle. Przybliża czytelnikowi pracę gazety i zwraca uwagę na pewne elementy ważne w życiu, pozostając jednocześnie lekturą lekką i łatwą w odbiorze. Myślę, że idealnie nada się na jesienny wieczór i wraz z kubkiem gorącej herbaty uczyni go świetnie spędzonym czasem. Mimo że książka ma wady i niektórzy z Was wyłapią ich pewnie więcej niż ja, to i tak z opowieścią Magdy Bielickiej warto się zaznajomić, polecam!
Rafał Szwajkowski
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/