Niedawno miałam przyjemność mieszkać we Wrocławiu przez trzy miesiące i to wystarczyło, żeby Wrocław mnie w sobie rozkochał. W czasie tego pobytu byłam na Wrocławskich Targach Dobrych Książek w Hali Stulecia i spotkałam właścicielkę Wydawnictwa AMALTEA. Kupiłam na tym stoisku między innymi książkę „Guwernantka”. Dostałam przepiękną opowieść o Wrocławiu.
Autorem tej powieści jest Vladimir Macura (1945-1999), czeski pisarz, literaturoznawca i tłumacz. W ramach prac nad tą książką spędził parę dni we Wrocławiu, sprawdzał topografię miasta i pracował w archiwach, aby możliwie najwierniej oddać atmosferę i realia miasta. Udało się to autorowi znakomicie. Ja czułam się bardzo dobrze w tym Wrocławiu, może oprócz momentów, gdy w mieście szalała epidemia cholery i nie tylko.
Należy wspomnieć, że Vladimir Macura zajmował się w swojej pracy naukowej i twórczości literackiej czeskim odrodzeniem narodowym. I to się przewija w tle, gdy nawiązuje do ruchów narodowych Czechów, Polaków czy Węgrów w czasie Wiosny Ludów.
Przyczynkiem do opowieści o Wrocławiu jest historia kilkuletniego pobytu w tym mieście czeskiego poety i filologa Františka Ladislava Čelakovskiego, który prowadził zajęcia ze slawistyki na uniwersytecie. Po śmierci żony został z czwórką dzieci i sprowadził do Wrocławia drugą żonę z Pragi. Realia tamtych czasów nie były łaskawe dla kobiet z ambicjami. Żona miała ściśle określone miejsce w domu, przede wszystkim jako matka. Antonie została panią profesorową i opiekunką dzieci z pierwszego małżeństwa Čelakovskiego oraz matką ich wspólnych dzieci. Nie było miejsca dla jej rozwoju i jej pragnień.
Historia ich małżeństwa jest opowiadana dwutorowo. Na przemian narracja jest prowadzona przez Toninkę i przez Františka. Bardzo ciekawie autor przedstawił poglądy na życie z obu stron. Można powiedzieć, że są bardzo skrajne, bo kobieta nie ma nic do powiedzenia, ma się tylko zachowywać stosownie. Antonie nie czuje się dobrze w tym małżeństwie i też w samym mieście. Tęskni za Pragą i za rodziną. Często choruje. Rodzenie dzieci ją bardzo osłabia.
A co będzie dalej się działo w tym małżeństwie i w tym mieście? Bardzo zachęcam do sprawdzenia tego na kartach tej pięknej, ale smutnej książki. Warto zagłębić się w tę historię i poczuć przez chwilę atmosferę Wrocławia lat czterdziestych XIX wieku, bo ją naprawdę się czuje, autor zrobił to po mistrzowsku.
Wydawnictwo w książce zamieściło przepiękne akwaforty Maximiliana von Grosmanna i staloryty Carla Würbsa z lat czterdziestych XIX wieku oraz trzy fotografie z 1861 roku. Wszystkie one sprawiają, że podczas lektury bardziej potrafimy poczuć klimat tego Wrocławia, po którym spacerujemy na kartach powieści.
Polecam czechofilom i nie tylko.