„Wzgórza Toskanii” wybrała mi Patrycja Antonina w „stosikowym losowaniu”. Dobrze się nawet stało, bo obrzucana z każdej strony nowymi tytułami książek o Toskanii i Włochach wcale nie miałam zamiaru jej ruszać. Do lektury tej książki podeszłam z niewielkimi wymaganiami i chyba dobrze się stało, ponieważ przy większych oczekiwaniach odłożyłabym ją po 3 rozdziałach. Dobrnęłam jednak do końca i muszę stwierdzić, że nie było aż tak źle.
Książka jest zbiorem wspomnień autora o początkach jego przygody w Toskanii. Razem z żoną podróżował po całym świecie, jednak dopiero tam odnalazł swój przysłowiowy raj. Bez znajomości języka, dają sobie 4 tygodnie na znalezienie wymarzonego domu. Całość podzielona jest na dwie części: w pierwszej pisarz poszukuje domu i próbuje przyzwyczaić się do toskańskiego trybu życia, a w drugiej urządza już swój wymarzony domek i wtapia się całkowicie w Toskanie. Máté oprowadza nas po wzgórzach i dolinach tej pięknej krainy pełnymi szczegółów opisami. Momentami są one aż za drobiazgowe i zdecydowanie niepotrzebne. Mnie osobiście naprawdę było ciężko się do nich przyzwyczaić. Musiałam sobie wmawiać, że odczucia mają to do siebie, że są osobiste, subiektywne i często bardzo emocjonalne. Później poszło już z górki.
Pomijając opisy, autor przedstawia naprawdę piękne miejsca, które staram się ujrzeć oczami swojej wyobraźni. Zazdroszczę mu fascynujących, małych, średniowiecznych miasteczek, tajemniczych ruin, tej prawdziwiej bliskości natury. Od tej pory Toskania będzie dla mnie połączeniem różnych odcieni żółci, zieleni i błękitu. Urzekł mnie fragment o małych sklepikach, które górują nad bezosobowymi supermarketami. W tych małych pomieszczeniach toczy się prawdziwe życie i można odczuć bliskość innych osób. Zewsząd słychać głośne śmiechy, rozmowy, a nawet krzyki i wrzaski, które są dla nich normalnym zachowaniem, a do czego trudno początkowo przyzwyczaić się autorowi. Ważnym elementem toskańskiego życia dla autora, jak i jej mieszkańców są posiłki. Obiad jest najważniejszą częścią dnia i poświęca się mu bardzo wiele czasu. Czytając o aromatycznych mięsach, słonecznych pomidorach, serach, oliwkach i hektolitrach wypijanego wina, miałam ochotę zabukować bilet do Włoch i sama poszukać swojego raju.
Pisarz przytacza także wiele naprawdę śmiesznych anegdot i historii. Pierwsze pojawiają się już przy kupnie domu, kolejne przy zakupie mebli, poznawaniu nowych przyjaciół, pierwszych żniwach czy winobraniu. Moją ulubioną jest jednak historyjka o soli:
„Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do głośnych rozmów, ale nagle doszło do ostrego spięcia między Carlą i Frankiem. Paolucci krzyczał gniewnie. Córka nie pozostawała dłużna, i tak w kółko. Ani Candace, ani ja nie rozumieliśmy ani słowa, ale było oczywiste, że jesteśmy świadkami jakiejś rodzinnej kłótni. Candace nachyliła się do mnie i powiedziała:
- Wydaje mi się, że postanowiła wyprowadzić się z domu.
W miarę jak krzyki osiągały apogeum, zapytaliśmy Giovannę – która jadła niczym nieporuszona i gawędziła z babcią – jakie to nieszczęście się wydarzyło. Spojrzała na nas jakbyśmy oszaleli.
- O czym oni mówią? – Candace nie dawała za wygraną.
- O soli. – odparła.
- O czym!?
- O soli. Franco poprosił o sól, a ona odparła, że przecież jest koło niego, on zapytał gdzie dokładnie, na co ona odpowiedziała, że sól jest za koszykiem z chlebem, on powiedział, że jej nie widzi, a ona oświadczyła, że mu ją poda. I tyle.
- To dlaczego tak wrzeszczą?
- Ponieważ, moja droga, jesteśmy we Włoszech! – wrzasnęła.
Nikt nawet nie mrugnął okiem.”
Máté pisze językiem prostym, a przy tym pełnym określeń różnych rzeczy, tworząc przez to naprawdę rozbudowane zdania. Oczywiście nie brakuje w nich błędów, ale nie wiem czy to po prostu nie jest wina tłumaczenia.
Książka przede wszystkim dla miłośników Toskanii i Włoch, których jak wiem jest coraz więcej. Ja jednak do końca przekonana nie jestem. Na półce czeka kolejna część. Może kiedyś dam jej szansę.
4/6