"Lawa, owce i lodowce" to spojrzenie na Islandię z perspektywy dziennikarki będącej na rodzinnej wycieczce. A to już wstępnie sugeruje z jaka kategorią przemyśleń będziemy mieć do czynienia. Biorąc do ręki książkę, która przedstawia relacje z podróży nie spodziewam się opisów na miarę historycznego przewodnika po nieznanej mi kulturze i społeczności. Chociaż trzeba przyznać, ze Autorka przygotowała się do wyprawy nie tylko pod względem zaopatrzenia się w odpowiednią odzież, czy nastawienia co do warunków atmosferycznych, dzięki czemu nie było narzekań, co chyba najbardziej czytelnikowi odbiera przyjemność w kontakcie z tego rodzaju publikacją. Przed wyjazdem zgromadziła również wiedzę na temat walorów wyspy i poczyniła plany, co do miejsc jakie chce odwiedzić, z czego słyną poszczególne zakątki Islandii i jak malowniczo się prezentują, a wszystko w oparciu o kwestie rozwojowe, historyczne na temat tego niewielkiego kraju oraz mentalności jego mieszkańców. Na miejscu bardzo szybko mogła zweryfikować zarówno sposób bycia Islandczyków, jak i malownicze położenie Wyspy spod znaku lodu i ognia. To niewiarygodne, jak oba żywioły potrafią się tam przenikać, wchodzić ze sobą w reakcję i tworzyć niezatarte ślady dla potomności w rzeźbie terenu, jak to miało miejsce na przykład podczas wylewania się lawy korytem rzeki.
Metaforyczne opisy krajobrazu uświadamiają nam, jaką magiczną krainą stała się Islandia dla turystki. Dla mnie to ogromny plus, gdyż takie plastyczne opisy przybliżyły mi ducha nieznanego europejskiego lądu w trójwymiarowych kadrach. Wulkany, gejzery, rozległe łąki i pastwiska, gorąca ziemia i chłodny wiatr tworzą niespotykaną aranżację naturalnego piękna, którego nie kaleczy się metalem, nie przecina betonem, ani nachalnie nie zasłania asfaltem, a przecież drogi tam też istnieją. Mamy w tym wypadku do czynienia z miejscem, w którym to człowiek poddał się naturze i potrafi genialnie z nią współistnieć, na co dzień nie zważając nawet na tak niebezpieczny element, jak czynne wulkany. Pozytywne nastawienie Islandczyków, a przede wszystkim chart ducha pochodzą od przyrody, której nie da się ułaskawić nawet za pomocą technologicznych nowinek, bo mórz nie da się okiełznać, tak samo, jak wiatrów i zima nie uda się zniwelować do przyjemnego dla nas minimum. A rozwiązania dotyczące prowadzenia linii elektrycznych są prawdziwym ukłonem w kierunku do naturalnych warunków (bezpieczne konstrukcje uginające się pod naporem wiatru skojarzyły mi się z manewrami akrobatów na linie).
Rezler nie wyruszyła na ekspedycję, nie pragnęła się sprawdzić w trudnych warunkach, więc nie będzie mamić w swej książce ekscytującymi wstawkami z niebezpiecznie pokonywanych zakrętów na wytyczonym szlaku. Łatwo dostrzec, że to bardzo przemyślnie skonstruowana trasa na potrzeby rodzinnych wakacji. To co nas wszystkich ogranicza to czas, a w wypadku podróży będzie to również element ekonomiczny, dlatego Autorka przekazuje wrażenia z raptem kilku dni pobytu na wulkanicznej wyspie, a i tak potrafi mocno zaangażować czytelnika w swoje przeżycia. Dla mnie to podróż pełna pasji. Zdecydowanie odbyła ją osoba, która wiedziała dokąd jedzie i z czym przyjdzie jej się zmierzyć. Opisywany krajobraz na żadnym etapie podroży nie jest dla podróżującej udręką i nie stanowi przyczynku do malkontenctwa, co wysoko cenię. Poza tym styl, jakim posługuje się dziennikarka jest tak malowniczy, że gdybym tylko mogła, to za kilka miesięcy ruszyłabym w ten "egzotyczny" kraniec naszej europejskiej kultury.