Dzięki pisarzom takim jak Vincent Severski czy Robert Ludlum bardzo polubiłam się z literaturą szpiegowską. Sensacja połączona z przygodą, historią i polityką to dobry sposób na spędzenie wolnego wieczoru i pobudzenie szarych komórek. Nie znałam wcześniej twórczości Marcina Falińskiego, ale w związku z faktem, że jest z wykształcenia dziennikarzem, a los rzucił go na kurs oficerski i pracował w Agencji Wywiadu, stwierdziłam, że warto zapoznać się z jego twórczością.
Na pewnej wyspie położonej na Seszelach w pięknych okolicznościach przyrody grupa nieznanych uzbrojonych napastników zabija byłego rosyjskiego oficera wywiadu. W Berlinie zostaje zamordowany antykwariusz, który w przeszłości był oficerem Stasi. Czy te sprawy mają wspólny mianownik? Gdy tropy zarówno poszukiwanych morderców, jak i zaginionych dokumentów oraz dzieł sztuki prowadzą do Polski brytyjskie MI-6 prosi o pomoc byłego oficera Agencji Wywiadu Marcina Łodynę. Wywiad rosyjski zaczyna deptać mu po piętach. Kto pierwszy zdobędzie zaginione dzieła sztuki i tajemnicze dokumenty? Jak ważne są one dla obecnej sytuacji na świecie?
Muszę przyznać, że na początku po prostu się pogubiłam. Zbyt dużo miejsc i zbyt wielkie przeskoki czasowe musiałam ogarnąć: Seszele 2010, Wolin 1945, Lidzbark Warmiński 1966, Świnoujście 1949, Warszawa, Berlin 2011, Kopenhaga.... i nagle rok 2017 góry, Lwów i tak w kółko aż do znudzenia. Nic mi się ze sobą nie łączyło. Wydarzenia były jak oderwane od siebie migawki ze scen z życia różnych ludzi. Jeśli dodać do tego drętwe, sztuczne lub nadęte dialogi to początek czytelniczej przygody nie zaczął się obiecująco.
Niestety dalej nie było dużo lepiej. Ilość niespójnych lub nic niewnoszących wątków, tragiczne rozmowy i sami bohaterowie rodem z wypracowania piątoklasisty. Czego w Ostatnim azylu nie było: tajne dokumenty, zaginione medaliony z grobowca Haralda Sinozębego, zrabowane fragmenty ze słynnej Bursztynowej Komnaty, międzynarodowe pościgi, morderstwa poprzedzone torturami, świat handlarzy i przemytników dzieł sztuki, wyścigi służb wywiadowczych, poszukiwanie kreta i w końcu całkowicie bezsensowne sceny miłosne, do których w tego typu książkach mam bardzo ograniczoną tolerancję. Autor wplótł nawet wątek choroby nowotworowej, co w odniesieniu do poszukiwań tajnych dokumentów i artefaktów pasowało jak pięść do nosa i potęgowało tylko poczucie sztuczności całej historii.
Z przykrością muszę stwierdzić, że książka mnie znudziła i rozczarowała. Nie było ikry, werwy, emocji za to odrealnienie nawet w fabularnym upływie czasu. Są morderstwa, po czym nagle na siedem lat wszyscy zapominają o zwłokach, o zrabowanych dokumentach i nagle z kapelusza akcja znów nabiera nieco tempa. W przedstawionej historii nie było też nic, o czym nie czytałam już wcześniej. Zero powiewu świeżości, brak jakiegokolwiek zaskoczenia. Jakby tego było mało, szybko rozszyfrowałam nie tylko to, co się stało z dokumentami i artefaktami, ale też sprawnie i trafnie wytypowałam, kim jest zdrajca. Już rozpoczynając przygodę z książką, podejrzewałam, jak ta historia się potoczy i jaki będzie jej finał. Niestety okazało się, że miałam rację. Autor nie zdołał mnie w żaden sposób do siebie przekonać. Może za bardzo zakochana jestem w powieściach Severskiego, by móc wczuć się w inne szpiegowskie historie.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PRart Media oraz Wydawnictwu Czarna Owca