„Wiedźma” to pierwsza część cyklu „Wyklęci” autorstwa Nancy Holder oraz Debbie Viguie. Obie panie są przyjaciółkami. Wytwórnia filmowa Dream Works zakupiła prawa do ekranizacji książki „Wiedźma”. Oryginał książki został wydany 10 lat temu w roku 2002. Do tej pory w
USA autorki wydały 5 tomów cyklu. Ostatni – Resurrection – pojawił się na półkach księgarni w 2009 roku.
Wakacje. Las Vegas. Towarzystwo najlepszej przyjaciółki. Wspaniałe wspomnienia z poprzednich dni. Jedynym minusem pięknych wakacji Holly są rodzice, którzy kłócą się bez przerwy. Jednego pięknego dnia wszyscy wybierają się na spływ kajakowy. Podczas wyprawy rozpętuje się burza. Giną podczas niej rodzicie Holly, jej przyjaciółka i przewodnik. Ocalała tylko Holly. Opiekę nad nią przejęła jej ciotka, siostra ojca, Maria-Claire. Bohaterka przeprowadza się razem z nią do Seattle. Dopiero tam rozpoczynają się jej przygody.
O śmierci, przybywaj! Chętnie cię przyjmę, bo Holly chce tego...
Do lektury „Wiedźmy” zachęcił mnie głównie opis. Myślałam, że będzie to coś, co naprawdę wciąga jednak troszkę się zawiodłam. Spodobał mi się motyw, że w Holly i Jera wchodzą duchy Isabeau oraz Jeana, kochanków, którzy zginęli sześćset lat temu. Isabeau zginęła z ręki męża, natomiast jego strawił ogień. Motyw ten był dobrym sposobem na stworzenie czegoś ciekawego, jednak autorką do końca to nie wyszło. Wyobraźcie sobie, że czytacie sobie coś co Was wciąga a tu nagle przenosicie się sześćset lat wstecz. Przez te nagłe skoki w czasie czułam się trochę zagubiona.
W książce mieliśmy razem około czternastu bohaterów. W ciągu akcji całek powieści zginęło 6 osób. Po raz pierwszy spotkałam się, że w książce, która posiada 290 stron ginie sześcioro bohaterów. Dodatkowo jedna osoba zapada w śpiączkę. Dla mnie jest to naciągane. Nie wiem jak wygląda sprawa w pozostałych książkach z cyklu, jednak tutaj wszystko dzieje się za szybko. Większość autorów stopniowo uśmierca bohaterów. Tutaj mamy sytuację, że bohater zaczyna być zbędny, więc autorki go uśmiercają. Najbardziej żałowałam śmierci Jera. Co prawda nie było dużo fragmentów z tą postacią, jednak zdążyłam go polubić. Prawdopodobnie zmartwychwstanie w następnych częściach, jednak tutaj bardzo mi go szkoda.
W trakcie czytania trochę się zagubiłam. W pierwszym rozdziale opisany jest spływ kajakowy, Holly się topi i nagle opisywane jest życie Isabeau. Co jakoś czas musiałam się cofać, aby wiedzieć co się w ogóle dzieje. Nie podobało mi się to, że wszyscy wiedzieli wszystko. Ojca bliźniaczek Nicole i Amandy (córek Marie-Claire) pod koniec powieści nie zdziwiło, gdy dziewczyny powiedziały, że są atakowane czarami i muszą coś z tym zrobić. Niemniej jednak spodobała mi się scena, gdy Amanda i Holly poszły na wagary.
Muszę przyznać, że okładka mnie zachwyciła. Pan Mariusz Banachowicz spisał się niesamowicie. Na jego blogu (klik) znajdują się także inne okładki, które wykonał. Napisy są wypukłe, czego gołym okiem nie widać. W kuli znajduje się twarz dziewczyny. Myślę, że jest to nasza Holly. Mamy także ptaki, możliwe, że są to ptaki z herbów rodzin Cahors i Deveraux. Okładka moim zdaniem podnosi akt akcyjność książki.
Ogólnie książkę polecam na długie letnie popołudnia. Nie jest ona ciężką lekturą. Czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Do niczego nie zobowiązuje. Lektura odpowiednia dla osób, które nie lubią powieści, przy których trzeba się skupić, aby dobrze odebrać słowa. Poleciłabym nastolatkom oraz osobą, które mają już dość książek, przy których muszą się skupić na treści. Propozycja odpowiednia na długie i leniwe popołudnia.
Moja ocena: 7/10