Jodi Picoult to tak znana autorka, że pewnie większość osób, chociaż raz zetknęło się z jej nazwiskiem. Absolwentka Uniwersytetów Princeton i Harwarda, wielokrotnie nagradzana, ceniona przez rzeszę czytelników na całym świecie, siedzi sobie spokojnie w New Hampshire i pisze. O czym?
O życiu osób zwykłych i tych trochę niecodziennych jak np. w „Jesieni cudów” czy „Świadectwie prawdy”, o problemach, z których często nawet nie zdajemy sobie sprawy – o tych przedstawionych w historii Anny i jej rodziny na pewno większość nie ma zielonego pojęcia.
Kim jest Anna? To trzynastoletnia bohaterka powieści „ Bez mojej zgody” - mojej pierwszej przygody z twórczością pani Picoult.
Jakie problemy targają życiem Anny? Przecież to zwykła dziewczyna, która wchodzi w okres dojrzewania – pewnie zaczyna zwracać uwagę na chłopców, wypróbowuje pierwszy makijaż, może uprawia jakiś sport?
Tak. Taka właśnie jest główna bohaterka – młoda, rodząca się gwiazda hokeju, szczuplutka, inteligentna, z głową pełną marzeń. I tyle?
Cóż, Anna została wyróżniona, dostała pewną niesamowitą misję którą realizuje od pierwszych chwil swojego życia – dosłownie.
A co takiego robi?
To co na jej miejscu zrobił by każdy z nas – ratuje życie bliskim, a właściwie jednej bliskiej jej osobie siostrze Kate, która choruje na ostrą odmianę białaczki promielocytowej - czyli prościej mówiąc na paskudnego raka.
Za każdym razem, gdy Kate ląduje w szpitalu, Anna też tam jest, bo może siostrze będzie potrzeba trochę krwinek, osocza, może nerka?
Teraz nadchodzi czas kiedy wydaje się, że Ania już dłużej nie zniesie takiego życia. Koniec.
I co? I pozwala wszystkim myśleć, że jest zołzą dla, której nie liczy się chora siostra… z tym, że jak w większości przypadków tutaj też wszystko nie jest takie proste jak się wydaje.
Wraz z każdą stroną poznajemy złożoność postaci przedstawionych w książce – oczywiście Anny, której nikt, nigdy nie pytał o to czy chce być dawcą siostry, w sumie przecież po to została poczęta…- Kate, brata dziewczynek, który nie może sobie poradzić z tym, że został odrzucony, bo nie mógł być dawcą dla siostry, ich rodziców próbujących ugasić pożary własnego domu, oraz inne bardzo ważne postacie poboczne.
Jodi przedstawia nam za pomocą tej książki nie problem, jakim jest oddanie organu, choroba, zapłodnienie In vitro-które do tej pory rodzi mieszane uczucia-,śmierć… nie, zdecydowanie nie o tym. Autorka mówi o tętniącym organizmie jakim jest rodzina, o sile więzi, których nic nie jest w stanie zniszczyć, nawet ostateczne odejście.
Widzimy jak blisko jest ze sobą ta rodzina, pomimo powstających między nimi murów, jak odradza się uczucie pomiędzy dawnymi kochankami, jak każdy stara się poradzić sobie z problemami serca – tego najbardziej wymagając Pytanie: Co ja bym zrobiła na miejscu dziewczynki? Albo nie - co bym zrobiła na miejscu Sary, czyli jej matki?
Zapytałabym, bo oprócz powodu, dla którego Anna naprawdę sprzeciwia się pełnienia dalszej roli dawcy, jest chęć zwrócenia na siebie uwagi. Dziewczynka sama mówi do mamy „wy mnie w ogóle nie widzicie”. Nikt z nas nie chce być niewidzialnym, a taką właśnie osobą była Anna i jej brat.
ego organu.
Co pozostaje po tej lekturze?
Na początek zdecydowanie niedowierzanie – uwierzcie mi, patrzyłam na kulminacyjne strony z maksymalnym zaskoczeniem, i toną łez , bo to co potrafi Jodi Picoult jak mało kto, to oddać uczucia bohaterów, tak jakby targały właśnie nami.
Potem, po jako takim pogodzeniu, pytania, zaduma, oczywiście katharsis – czyli wszystko to co tak sobie cenię w dobrej lekturze, a tu było tego więcej niż mogłabym oczekiwać.
Sięgałam potem po więcej utworów tej autorki, ale żaden nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak ten.
Warto też zwrócić uwagę na stronę techniczną .
Przed każdym rozdziałem zawarta jest sentencja pasująca do jego treści. Każdy z nich jest opowieścią jednego z bohaterów, jest ich spojrzeniem na toczącą się akcję – raz patrzymy na wszystko oczami Anny, jej rodziny, adwokata i kuratora procesowego.
Są trzy odmiany z okładką – jedna niebieska z kwiatuszkami, druga z dwoma odwróconymi do siebie plecami dziewczynami i trzecia filmowa. Wersja z okładką przed filmem –ta z kwiatuszkami- dużo bardziej mi się podoba – był tam nawet numer Anny- ma ładniejsze strony, większy format i lepszy papier, nawet klimat czytania jest jakiś inny . Wydanie po ekranizacji- nawiasem mówiąc bardzo żałuję, że do niej doszło- jest dużo gorsza, ale jak mówi przysłowie nie oceniaj książki po okładce, dlatego moi mili, która by wam nie wpadła w ręce polecam do przeczytania – najlepiej w samotności. Tak jak mówiłam jest to książka, która skłania do zadumy, do chwili ciszy i namysłu, tak aby na spokojnie przyjąć to co autorka zgotowała dla naszych serc i umysłów.