Świat po wojnie nuklearnej. Nic nie jest już takie jak przedtem. Ziemia, którą znamy - kina, parki, domy, miasta, państwa - nie istnieje. Wszystko zostało zniszczone, ocalała zaledwie garstka ludzi na zewnątrz oraz ci, którym udało się znaleźć na czas w bezpiecznej Kopule. Jeśli tych będących na zewnątrz w ogóle można nazwać ludźmi. Władzę przejęła Organizacja Przenajświętszej Rewolucji, panuje chaos, przerażenie i bezprawie. Trzeba walczyć o każdy kęs jedzenia, cieszyć się wspomnieniami zachowanymi sprzed Wybuchu, próbować przeżyć.
"Nasi bracia i siostry, wiemy, że tu jesteście. Pewnego dnia wyjdziemy z Kopuły i przyłączymy się do Was w pokoju. A na razie przyglądamy się Wam życzliwie z oddali".
W tym ponurym świecie żyje już prawie 16-letnia Pressia Belze wraz z dziadkiem i resztą ludzi na Gruzowisku. Przez liczne wybuchy zginęły miliony osób, a ci, którym udało się przeżyć zostali przemienieni w dziwaczne mutanty. Sama Pressia ma wtopioną w rękę głowę lalki. Musi dbać o siebie i dziadka, próbować przetrwać. Z uwagi na zbliżające się wielkimi krokami szesnaste urodziny będzie musiała ukryć się przed OPR, gdyż ta zatrzymuje wszystkie osoby, które ukończyły ten wiek, by je zwerbować do służby. Młodej Belze ani się to śni.
Tymczasem w Kopule - istnym raju, do którego dostali się nieliczni, żyje sobie 18-letni Partridge. Jest synem Ellery'ego Willuksa - głównego dowodzącego w Kopule, choć dla Partrigde'a jest raczej tyranem niż ojcem. Chociaż nie walczy z mutantami czy nie musi obawiać się, co nastąpi jutro, jego życie wcale nie jest usłane różami. Chłopak już od jakiegoś czasu poszukuje swojej matki, która ponoć zginęła podczas Wybuchu - jak próbuje wmówić mu ojciec. Jednak Partrigde nie daje za wygraną, postanawia uciec i samodzielnie odkryć prawdę.
Dwa różne światy, tak odmienne od siebie. Jednak łączy je ucieczka obojga bohaterów. Czy uda im się osiągnąć cel mimo czyhających niebezpieczeństw?
"Jednak wtedy, na początku, te skrawki papieru wydawały się nam drogocenne jak banknoty. Nasza nadzieja nie przetrwała długo. Zbyt wiele przecierpieliśmy."
Ostatnio wszędzie pełno książek o tematyce apokaliptycznej. Tu obcy, tam wojny, kataklizmy. Czy Juliannie Baggott udało się przebić przez stereotypowe książki z tej półki i zaistnieć? Czy poszła w pewnym sensie na łatwiznę? Chyba tak. Stworzyła i ukazała nam świat po wojnie nuklearnej, która wcale nie jest aż tak mało prawdopodobna jak nam się wydaje. Wywiązała się z tego zadania dobrze.
Akcja w tym dziele pozostawia nieco do życzenia. W sumie całość można by opowiedzieć w kilku zdaniach. Miejscami była ona wolna i przewidywalna, innym razem znowu pędziła jak szalona i nie mogłam doczekać się kolejnej strony. Jednak przez większość czasu zamiast wartkiej akcji otrzymujemy wiele opisów. Sama nie wiem, czy jest to dobre rozwiązanie.
„A teraz, kiedy znalazłem się tutaj, pojmuję, że to brzydota czyni piękne rzeczy pięknymi.”
Większość z nich była realistyczna, więc mogłam do woli przechadzać się z Partridgem po Kopule lub wraz z Pressią po Gruzowisku. Nie tylko sam świat wymaga tu wspomnienia, ale także liczne mutanty zamieszkujące go. Opisy tak działają na wyobraźnię czytelnika, że ten bez trudu może sobie wyobrazić liczne Grupony (ludzi złączonych ze sobą), Pyły (stworzenia stopione ze światem przyrody, czyli drzewami lub ziemią), Bestie (ludzi połączonych ze zwierzętami, którzy utracili swoje człowieczeństwo) i inne stworzenia napawające wręcz przerażeniem swoją realnością.
Bohaterowie tej powieści są bardzo wyraziści, czasem nużą lub wręcz przerażają swoją głupotą, lecz da się ich polubić. Narracja nie jest prowadzona z punktu widzenia Pressi czy Partridge'a. Występuje tu narrator wszechwiedzący, który opisuje nam przeżycia głównych bohaterów oraz tych bardziej drugoplanowych, czyli El Capitana i Lydy. Zwłaszcza przekonał mnie do siebie El Capitan. Jest on postacią intrygującą, brutalną i surową, z początku dość negatywną, lecz później przechodzi małą przemianę i stara się być miły dla ludzi. Nie mogę się doczekać spotkania z nim w kolejnym tomie, który już zaczęłam. Każdy z bohaterów ma własną historię i niepowtarzalny charakter, jednak porównując ich do postaci z innych książek, nie wyróżniają się specjalnie. Co mi się spodobało, prawie każdy musiał coś poświęcić dla sprawy. Nie obyło się bez brutalnych, smutnych czy radosnych scen.
"Jestem tutaj, pomyślała Pressia. Przeżywam następną chwilę, a potem kolejną. Ale kim była? Pressią Belze? Emi Imanaką? Czy jest czyjąś wnuczką lub córką? Sierotą, nieślubnym dzieckiem, dziewczyną z głową lalki zamiast dłoni, żołnierzem?"
Czytając opis, możemy się zacząć zastanawiać nad możliwym wątkiem miłosnym. Na szczęście pani Baggott oszczędziła nam go, choć możemy czuć się zaskoczeni rodzajem uczucia łączącego Partrigde'a i Pressię. Nie umiałam przekonać się do stopniowo wytwarzających się par. Nie zdobyły mojej sympatii i nic szczególnego nie znaczą ani dla mnie, ani dla całości. Po prostu gdzieś tam w tle są wątki miłosne, co w sumie mi odpowiada.
„- Miałeś trzymać się nas wyłącznie z własnej korzyści, ze swoich egoistycznych powodów - rzekła. - Mówiłeś, że masz taki powód. - Bo mam. - Jaki? - Ty jesteś moim egoistycznym powodem."
Nie jeden raz zostałam zaskoczona i nie raz też odkładałam ją, by przetrawić najnowsze wydarzenia.
Ta pozycja jest obowiązkowa do przeczytania dla moli książkowych lubujących się w apokalipsach. Jest w niej miejsce na miłość, przyjaźń, nienawiść, tajemnicę, apokalipsę, śmierć i wiele innych. Dla tego zwyczajnego człowieka mającego zetknąć się z nią, nie mającego jeszcze upodobań też jest dobra, jako wprowadzenie do gatunku. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
Przyszły czytelniku, przygotuj się na silną dawkę emocji!
Moja ocena: 8.5/10