Ależ to było pozbawione fajerwerków. Nie ma w tym tekście zwrotów akcji, cliffhangerów, niewiele jest tu takich mocniejszych punktów. Z początku chciałem zacząć moją recenzję nieco inaczej, od podkreślenia klasyczności tego kryminału, i to też byłaby niewątpliwie prawda, ale bardziej charakterystyczne dla tej powieści wydaje mi się jednak to, o czym ostatecznie napisałem. Właśnie ta "płaskość" narracji, jej równość, to, że nie znajdziemy tu zwiększania napięcia, prób "trzymania czytelnika za mordę". Prób uczynienia tej powieści "nieodkładalną" (który to przymiotnik tak często ostatnio woła do nas z okładek kryminałów).
W ramach tejże "płaskości" autorka stara się oczywiście, by całość była możliwie ciekawa, wciągająca. Udaje się jej to jakoś tam, śledzimy śledztwo, poznajemy bohaterów, scena po scenie jednak bardziej lecimy niż brniemy przez całą historię. I tu właśnie włącza się ten klasycyzm, druga cecha wyróżniającą tę powieść. Choć... czy fakt, że w pewnym momencie mamy w powieści aż tyle trupów, z których co najmniej jeden niewątpliwie nie był konieczny dla samej historii, nie jest oznaką, że sama Cleeves zdała sobie od pewnego momentu sprawę, że fakt, że stara się przy takich właśnie ograniczeniach, pisać literaturę czysto rozrywkową nieco zbytnio tamuje jej pisanie? Tak, tak, dobrze się domyślacie, ten "nadprogramowy" trup pojawia się raczej pod koniec (choć nie pod sam koniec, gdy akcja siłą rzeczy nieco przyśpiesza) powieści :) Faktem niewątpliwym jest, że ja sam lepiej się ową gładkością tekstu bawiłem w pierwszych partiach lektury. Potem... cóż, nie było to takie lekkie, jakie brytyjskie kryminały bywały i, miejmy nadzieję, dalej potrafią być.
Kwestia jej związku z ową "płaskością", tego, do jakiego stopnia obie te cechy są ze sobą powiązane, może być oczywiście kwestią dyskusji, faktem natomiast jest, że jakaś tam ich korelacja rzuca się w książce takiej jak ta w oczy. Ciekawe, że jakby dla równowagi dostajemy tu sporo spraw nader współczesnych. Już nawet mniejsza, że szczegół, że nasz główny dzielny stróż prawa ma męża jest podkreślony jakoś tak ze dwadzieścia razy, ale jest też np. sporo wzmianek o kryzysie hipotecznym 2008 roku i tym, jakie miał on skutki czy o emancypacji społecznej osób niepełnosprawnych intelektualnie (za ten ostatni motyw rzecz jasna daję plusik, tym bardziej, że nie był on zrobiony w jawnie cukierkowy sposób). Jakby pisarka chciała nam podkreślić, że to się jednak dzieje tu i teraz, jakby nam to powtarzała. Ale... znowuż, rzecz charakterystyczna, fakt, że internet miał niemały wpływ na tę historię wybrzmiewa znacznie, znacznie słabiej niż w amerykańskich kryminałach. I trudno mi ocenić na ile było to celowe ze strony pisarki.
Stosunkowo najlepiej to samoograniczenie Cleeves zadziałało przy konstrukcji głównych bohaterów. Przy całym minimalizmie czujemy naszą trójkę głównych śledczych, ich charaktery i problemy - a to dopiero drugi tom cyklu, więc wciąż są oni literacko budowani. I, owszem, nadają się na wiodące postacie serii, nawet jeśli to nie jest tak, że szaleję teraz z ciekawości, co się w przyszłości wydarzy w ich życiu osobistym. Gorzej jest z postaciami podejrzanych, tu miejscami do końca nie wiedziałem kto jest kim, choć... aż raziło, jak bardzo autorka podkreśla mnogość wad omalże każdej z pojawiających się na kartach książki osób, to, jak małymi bywali oni ludźmi. Zresztą to nie do końca kojarzenie bohaterów tego dramatu trochę rzuciło się cieniem na moją percepcję finału książki.
Właśnie - finał. Czemu on był taki "rozdwojony"? Dwie osoby okazują się winne, ale jakby osobno, autonomicznie. Co, kolejna próba wynagrodzenia czytelnikom wcześniejszej "płaskości" tekstu? "No to teraz macie taką atrakcję". Jeśli tak, to niespecjalnie wyszło, ja poczułem się przede wszystkim zdezorientowany. Zresztą kwestia winy tej "mniej winnej" postaci była zwyczajnie jakaś taka dziwna. Ni to bardzo zły człowiek, demonicznie wszystkim sterujący zza kulis, ni coś, co miało bardziej zamieszać w życiu prywatnym postaci, ni nie wiadomo co. A w zamierzeniu chyba miało to być bardzo, ale to bardzo efektowne.
Swoją drogą dziwne, że w takiej jak opisana w powieści sytuacja nikt z ekipy śledczej nawet nie pomyślał, by posłać tam tym ludziom jakiegoś policyjnego psychologa.
Można polecić jednak tylko fanom nader konkretnego gatunku literackiego: klasycznego, inteligentnego/silącego się na inteligencję kryminału.