Mam bardzo mieszane uczucia po lekturze pierwszej książki Douglasa Glovera, która została przetłumaczona na język polski. Autor ten jest wysoce ceniony w Kanadzie, gdzie spędził całość swojego życia. Porusza tematy związane ze swoim krajem, a wiele niuansów może pozostać nieuchwytnych dla odbiorców niezaznajomionych z historią powstawania państwowości na tym wielkim i wciąż w dużej mierze dzikim obszarze. Kanada dopiero niedawno świętowała 150-lecie istnienia, ale nie oznacza to, że wcześniej tereny te pozostawały niezamieszkane. Jeśli chcecie poznać część bolesnej historii – polecam Wam reportaż „27 śmierci Toby’ego Obeda”, który pełen jest bardzo konkretnych faktów. Sięgając po powieść Douglasa Glovera otrzymujemy fabularyzowaną historię, która miała się wydarzyć w XVI wieku.
Zacznijmy od tego, że książka jest pięknie wydana. Okładka jednak zupełnie nie współgra z tym co kryje. Opowiedziana historia jest pełna brudu i wulgarności. To nie tak, że boję się brzydkich słów podczas lektury. Nie jest też tak, że nie mogę znieść opisów, które mogłyby pozostać w domyśle. Rozumiem, że autorzy czasem stosują tego typu zabiegi – turpizm nie jest przecież w literaturze trendem nowym. Jednak w powieści Douglasa Glovera od pierwszych stron uderza nas wyjątkowa wulgarność, która niewiele wnosi i nie sądzę aby oddawała ducha XVI-wieku. Rozumiem, że mamy wręcz wzdrygnąć się od wszechogarniającego brudu i zaciągnąć zapachem rzygowin, ale nie wiem czy jest to potrzebne. Każdy ma prawo opowiadać historię w sposób, który wybrał. Odbiorca ma jednak prawo wybrać narrację, która najbardziej odpowiada jego czytelniczym preferencjom. Douglas Glover nie trafił w moje gusta. „Elle” przywiodła mi na myśl powieść „Czas huraganów” Fernandy Melchor, która równie niedawno wymęczyła mnie w sposób niemiłosierny. Jeśli chcecie zmierzyć się z tą lekturą, powinniście przygotować się na wyjątkowo wysoki poziom brudu:
„Wszystko śmierdzi gównem, rzygowinami i goździkami. Szczur zbliża się truchcikiem do wymiocin, poruszając wąsikami. Czyjś śmiech sączy się przez deski pokładu nad nami. Szczeka pies. Hau, hau. Czuję, jak ognie piekielne liżą palce moich stóp, oblizują zaognione przyzębia mojej szczęki. Och, co za ból, co za ekstaza.”
Tak mniej więcej wygląda blisko trzysta stron tej książki. „Vancouver Sun” zachęca do lektury stwierdzając: „Sprośna i porywająca. Kto by pomyślał, że powieść, której akcja rozgrywa się na wyspie w Zatoce Świętego Wawrzyńca w 1542 roku, może być tak zabawna”. Jest to prawda jedynie w połowie. Faktycznie fabuła toczy się w pierwszej połowie XVI wieku i jest sprośna. Niestety jednak nie powiem, że mnie porwała, a choć zdaje się, że mam poczucie humoru, nie do końca wiem, które fragmenty powinienem odebrać jako zabawne.
Nie ukrywam, że jestem wzrokowcem. Do lektury przyciągnęła mnie wspomniana już okładka. Okazuje się jednak, że mocno wprowadza ona w błąd. Nawet Douglas Glover odniósł się do polskiego wydania „Elle” na swojej oficjalnej stronie internetowej, zauważając, że inaczej wyobrażał sobie kreowaną przez siebie postać. W żartobliwy sposób skomentował wybrane przez wydawcę zdjęcie, pisząc, że nie jest pewien czy w XVI wieku Elle posiadała maskarę do rzęs.
Nie chcę krytykować wszystkiego w tej książce. Douglas Glover wykonał wiele pracy, fabularyzując szereg podań, które można odnaleźć na temat bohaterki powieści. Jest to książka oparta o fakty. Nie jest to zdecydowanie reportaż, ale nie jest to też całkowicie zmyślona historia – i warto o tym pamiętać. To powieść przygodowa. To powieść o woli życia i walce, nawet wtedy gdy wciąż wieje nam wiatr w oczy. Kiedy spadają na nas - raz za razem - zupełnie niesprawiedliwe ciosy od losu. Może nas inspirować do tego aby się nie poddawać. Albo przynajmniej pocieszyć niezaprzeczalnym faktem, że „zawsze mogło być gorzej”. Nie wiem czy w przypadku Elle mogło być jeszcze gorzej.
Jak wspomniałem – mam mieszane uczucia po lekturze. Ciężko mi ją ocenić. Nie sądzę, że sięgnę po inne książki autora, ponieważ nie udało mi się zsynchronizować z zaproponowanym przez niego sposobem narracji. Powieść mnie wymęczyła. Niewiele w niej dialogów, a zdecydowanie za dużo - jak na mój gust – obsceniczności i wulgarności. Sama historia ma dla mnie niezwykły potencjał. Wolałbym jednak by opowiedział ją ktoś w inny sposób.