Przebodźcowana zalewem świątecznych słodkości, trafiłam w końcu na perełkę, która już na stałe wpisze się w kanon świątecznych (albo po prostu zimowych) książek, dla młodszych czytelników. Nie tylko tych grozolubnych.
Wydawnictwo Dwukropek przyzwyczaiło mnie już do tego, że ich książki dla dzieci to klasa sama w sobie, powinnam więc być przygotowana na to, że i tym razem będę zachwycona lekturą. Mimo to, i tak zbieram szczękę z podłogi, nie mogąc oprzeć się temu, by ogłaszać wszem i wobec: JAK BARDZO TO BYŁO DOBRE! I jak bardzo chcę, żebyście też TO przeczytali.
Głównym bohaterem „Dzwoneczka” jest Pete, chłopiec, który w przeciwieństwie do innych, nie czeka na święta z radością. Jego przyjaciółka umiera a lekarze nie potrafią jej pomóc. Chociaż nie wierzy już w Świętego Mikołaja, postanawia złapać się ostatniej deski ratunku i poprosić o cud. Zniechęcony, bezradny i załamany, nie spodziewa się, jakie jego prośba będzie miała konsekwencje. W myśl starej zasady bowiem: uważaj, czego sobie życzysz, bo nie wiesz, kto akurat słucha.
Gdy Pete powoli odnajduje się w nowej rzeczywistości i zaczyna rozumieć, jak brzemienny w skutki okazał się jego układ z paskudnym krasnalem, gdzieś w odrębnym świecie cerodziejka Novit próbuje dostać się do Konfraterni Krasnalskiej – bez powodzenia. Zamiast wymarzonego uznania Rady, zostaje poddana brutalnej próbie i dostaje niebezpieczną misję do wykonania: musi sprawdzić czy stało się to, czego wszyscy się obawiają. Nocami pojawia się bowiem zbyt wiele bestii i cieni, by naiwnie wierzyć, że z Przenajstarszym opiekunem krainy wszystko w porządku.
*
Przede wszystkim mamy tu wyważoną nutę mroku i grozy, które od pierwszych stron dopełniają tajemniczą aurę, spowijającą szczelnie kolejne wydarzenia. Wraz z bohaterem, intuicyjnie wyczuwamy przecież, że spotkany w centrum handlowym Mikołaj, to oszukaniec, z którym coś jest bardzo nie tak – nie potrafimy określić jednak co. Nocna wizyta śmierdzącego krasnala też nie napawa nas (ani Pete) optymizmem, chociaż obiecał on spełnić życzenie chłopca i uratować jego przyjaciółkę. Podobnie ze starym dzwoneczkiem – wiemy, że to ważny podarek, ale na czym miałaby polegać jego niezwykłość? Im dalej w las, tym jest ciekawiej. Okazuje się bowiem, że można przehandlować swój cień i mając dobre intencje zasilić szeregi wroga, można też odkryć istnienie krainy, z której zło przesącza się do naszego świata. I to zło o najczarniejszym z czarnych serc, walka z którym wydaje się być już przegraną sprawą.
Zachwyciła mnie nie tylko wyrazista i zgrabnie skonstruowana fabuła. Trudno nie obdarzyć sympatią bohaterów. Pete to bystry, dowcipny chłopak, który wpada w tarapaty przez swoją wrażliwość. Podobnie zresztą, jak jego przyjaciółka Sara. Znamienne jest to, że tę dwójkę spotyka taki sam los, jak tych, którzy, w przeciwieństwie do nich, kierowali się niskimi pobudkami. Zło w tej sytuacji okazuje się niezwykle wyrachowane i perfidne. Wykorzystuje przeciwko ludziom nie tylko ich egoizm, pragnienia i chciwość, ale także bezinteresowne, dobre uczynki. Na szczęście jego triumf nie jest tak trwały, jak mogłoby się wydawać. Nic nie może się bowiem mierzyć z siłą przyjaźni, która staje się fundamentem oporu. Czy to jednak wystarczy by pokonać Tego, Który Nadchodzi?
Podczas lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że znajduję w „Dzwoneczku” przebłyski „Opowieści z Narni”. I to nie tylko za względu na rozbite granice realizmu, ani dlatego, że to co dobre stoi na przegranej pozycji i ma coraz mniej siły, by przeciwstawić się bezlitosnemu uzurpatorowi, ale także ze względu na wszechobecną zimę. Mroźną i surową. Chociaż autor ograniczył środki wyrazu do minimum, to i tak swoją opowieść snuje na tyle obrazowo, że wręcz czujemy, szczypiący nas w policzki mróz i słyszymy skrzypiący pod stopami śnieg. Opowieść przenika miejscami dotkliwy chłód, zwłaszcza tam, gdzie świat zostaje okaleczony przez złowrogą magię. Na szczęście, dla równowagi, „Dzwoneczek” otula nas też (i ogrzewa) baśniowym urokiem. Bo wciąż jest nadzieja. Dla obu światów.
Znalazłam w tej książce wszystko, co lubię. Pozornie normalny świat codzienności, trwający w symbiotycznym uścisku z tym co baśniowe i odrealnione, postacie z krwi i kości, ścięte mrozem dni na dalekiej Północy, prawdziwie złe zło, grozę, niebezpieczeństwo i przygodę. Ponadto jest to opowieść mądra w nienachalny sposób. Pete jest bardzo spostrzegawczym chłopcem i odkąd odkrywa tajemnicę cieni, zaczyna lepiej rozumieć, to się z nim dzieje i niektóre zachowania dorosłych - także tych, którzy mają władzę i wpływają na życie innych. Timo Parvela w ten sposób sprezentował dorosłym ciekawe narzędzie, które aż się prosi, by wykorzystać je w rozmowach z dziećmi na temat kryzysu humanitarnego, braku empatii, wrogości w stosunku do inności oraz chciwości.
Co równie ważne, Timo Parvela, nie podaje nam niczego na tacy. Nic w jego „Dzwoneczku” nie jest od początku oczywiste. Pozostaje nam się tylko domyślać, że losy Novit i Pete będą musiały się skrzyżować. Dzięki temu, jego historia, obfitująca w mrok i sekrety, jest wyśmienita, na każdym kroku. I co najważniejsze: nie upupia czytelnika, pozostawiając mu przestrzeń na swobodne interpretowanie odkrytych tropów.
Nie mogę nie wspomnieć także o cudownych ilustracjach Pasi Pitkänen, które zauroczyły nie tylko mnie, ale także moją córkę. Mają w sobie niepokój, obietnicę przygody i tajemnicę, które sprawiają, że chce do nich wracać. Oczywiście musiałam jej też kupić taki dzwoneczek.
„Dzwoneczek” jako pierwszy tom serii „Cienie”, stanowi świetny wstęp do wyjątkowej przygody. Nie mogę się już doczekać ciągu dalszego!
[współpraca barterowa]