„Lecę w dół, moja głowa uderza o kamienne schody, staczam się stopień po stopniu, a gdy moje ciało nabiera rozpędu, każdą jego cząstkę przenika ból”.
Jeden dom, dwie kobiety i jeden właściciel.
Jane Cavendish po traumatycznych przejściach szuka dla siebie lokum. Zdaje się, że już znalazła, idealny dom, który w zamian za tanie lokum, wymaga bezkompromisowych zasad.
Jane zgadza się na wszystko, nie do końca wiedząc na co się pisze. Wkrótce staje się więźniem własnego domu. Usilnie stara się także rozwiązać sprawę z przed kilku lat, a mianowicie śmierci kobiety, która wcześniej mieszkała w tym samym domu.
„Nigdy nie przepraszaj za osobę, którą kochasz”
Czytam końcowe strony książki i zaczynam się śmiać. To ma być ten fenomen, który zawładnął czytelnikami? To ma być ten geniusz, który swoją historią ma skusić Rona Howarda do zekranizowania książki?
Dziwię się, naprawdę się dziwię jak można się podniecać tak banalną historią.
Sama koncepcja na thriller wydaje się intrygująca, może kusić, ale jak już się zagłębi w lekturę, to można się naprawdę rozczarować.
Przede wszystkim strasznie przewidywalna. Myślę, że nie tylko miłośnicy tego gatunku literackiego bez trudu odgadnęli co się stało z poprzednią lokatorką.
Nie przypadł mi do gustu też temat architektury. Wiem, że jeden z bohaterów się tym zajmował, ale pisarz przez to strasznie zanudzał.
Kolejna rzecz irytująca, co mnie obchodzi co jadły dane osoby? Czy JP Delaney aż tak musiał skupić na tym uwagę?
Już w połowie książki domyślałam się zakończenia, bo trzeba pamiętać, że rozwiązanie zagadki nie czyni od razu definitywnego finiszu w LOKATORCE.
A teraz dla sprzeczności coś co mnie urzekło. Na pewno styl pisania: czyli przedstawienie wydarzeń bieżących z tymi z przeszłości.
Emma (nieżyjąca lokatorka) i Jane (starająca się rozwiązać sprawę jej tajemniczej śmierci), obie kobiety które opisują swój punkt widzenia w pierwszej osobie.
Trzeba przyznać, że chociaż nieudolnie, to JP Delaney manipuluje czytelnikiem. Zasiewa w ich głowach ziarno wątpliwości, budzi psychologiczne napięcie.
Różnorodność charakterów też należy do zalet pisarza. Z jednej strony poznajemy kobiety które mogą się wydawać bardzo podobne fizycznie, ale są zupełnymi przeciwieństwami.
Jane kobieta, która lubi mieć wszystko zaplanowane, kobieta, która stara się zapomnieć o bólu, jaki jej towarzyszy przez utratę bliskiej osoby.
Emma, dziewczyna która nie wie czego chce. Irytująca, podła, bez poszanowania samej siebie (brudna).
Edward, właściciel domu, który aż emanuje swoim narcyzmem. Zidentyfikowałabym go jako człowieka, który kocha kontrolę i przejawia sporo zachowań kompulsywnych.
Cała książka skupia się na tych trzech postaciach, które są tak od siebie różne, jak inne odłamki puzzli.
Pisarz buduje obraz psychologiczny właściciela domu, wplątując go do misternej śmierci jednej z bohaterek.
Jaka jest prawda?
Czy Emma się zabiła? A może ktoś jej w tym pomógł? Co ma z tym wszystkim wspólnego Edward, którego poznajemy tylko z punktów widzenia lokatorek?