Celestine bezgranicznie wierzy w słuszność i sprawiedliwość decyzji Trybunału. Przecież to jasne, że każdy, kto w jakikolwiek sposób splamił swój charakter, musi ponieść karę. Trudno też sprzeciwiać się panującemu prawu, kiedy spotyka się z synem sędziego Crevana, jednego z najważniejszych ludzi w kraju. Wszystko jednak się zmienia, gdy tamtego ranka do autobusu wsiada staruszek, który przypomina Celestine jej dziadka. Dziewczyna w ciągu zaledwie kilku dni staje się twarzą rewolucji, mającej obalić obecny porządek i wprowadzić nowe prawo.
Cecelia Ahern przyzwyczaiła swoich czytelników do romansów – całkiem zgrabnych i przyjemnych romansów, należy dodać. Byłam mocno zaskoczona, kiedy okazało się, że „Skaza” została utrzymana w klimatach dystopii / antyutopii. Miejscem akcji jest Highland, fikcyjne państwo, gdzie kontrolę sprawuje Trybunał, instytucja osądzająca i karząca tych członków społeczeństwa, którzy przestali być idealni. Wykrycie wady – może to być kłamstwo, może to być nielojalność wobec panującego systemu – powoduje, że oskarżonemu wypala się w wyznaczonym miejscu symbol z literką „s” w okręgu, co spycha go na margines i odtąd zmusza do wyzbycia się wszelkich luksusów.
Bardzo szybko i niestety z rozczarowaniem zorientowałam się, że „Skaza” to takie popłuczyny po „Igrzyskach śmierci” i „Niezgodnej”. Schemat jest niemalże identyczny: mamy totalitarne rządy, które szokują swoim okrucieństwem, jednak wkrótce z cienia wychodzi grupa opozycjonistów. A na ich czele, chcąc nie chcąc, staje nastoletnia dziewczyna, która przeradza się w ikonę buntu. Brzmi znajomo? Bo jest znajome. „Skaza” nie zaskoczyła mnie praktycznie ani razu; fabuła jest tak przewidywalna, że niemal przezroczysta. Cały czas nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że już o tym czytałam. Kreacja trybunału, koncepcja obowiązującego prawa, jak i sam wymiar kary to niby pomysły autorskie, ale właściwie nie odstają one do podziału społeczeństwa na frakcje, co zrobiła Veronica Roth czy też od organizacji śmiertelnie niebezpiecznego turnieju, co pojawia się w trylogii Suzanne Collins.
Nie mogę powiedzieć, by książkę czytało się źle. Po raz kolejny Cecelia Ahern kupiła mnie przyjemnym, lekkim stylem, który sprawił, że błyskawicznie pochłaniałam kolejne rozdziały. Akcja szybko się rozkręca, autorka niemal od razu przechodzi do rzeczy. Bohaterowie są wykreowani całkiem w porządku, a co najważniejsze: Celestine jako główna postać nie jest jakoś bardzo irytująca (choć oazy spokoju ze mnie nie zrobiła). Czasem zachowuje się jak ostatnia naiwniara, ale da się przeżyć. Sympatię budzi przede wszystkim jej siostra, Juniper, a także dziadek dziewczyn, który zdecydowanie zasługuje na miano najlepszego bohatera tej książki. Przede wszystkim dlatego, że ani razu mnie nie zdenerwował, a jego motywacja od samego początku jest jasna i jednoznaczna.
Co ironiczne, konstrukcja „Skazy” ma... skazę, i to w sumie nie jedną, a kilka. Wychwyciłam parę nielogicznych punktów, budowa świata przedstawionego też nie jest pełna. Do końca książki nie mamy pojęcia, gdzie leży Highland, jak to państwo w ogóle powstało, jaką ma właściwie historię. Z początku byłam przekonana, że akcja toczy się w zupełnie alternatywnej, fikcyjnej rzeczywistości, dopóki autorka nie poczyniła wzmianek wskazujących, że świat (przynajmniej pod względem historyczno-geograficznym) niewiele się tutaj zmienił. Ponadto widać, że niektóre sceny były zwyczajnie po to, żeby pchnąć fabułę do przodu. Celestine, oskarżona za niewielkie przewinienie, jest traktowana jak największa przestępczyni. Co więcej, szybko zaczyna odczuwać jakiś rodzaj porozumienia z chłopakiem, z którym właściwie nie zamieniła ani słowa. Mogłabym to po prostu zrzucić na nielogiczność jej zachowania, jednak można się zorientować, że bez tego nie byłoby otwarcia kolejnych wątków. Niestety efekt jest nieco wymuszony.
Skłamałabym mówiąc, że „Skaza” zupełnie mi się nie podobała. Lubię zarówno „Igrzyska śmierci”, jak i „Niezgodną”, dlatego dobrze się odnalazłam w tym dystopijnym otoczeniu. Akcja jest dość dynamiczna, na szczęście autorka w zupełności zrezygnowała ze zbędnych zapychaczy czy wszelkich innych zabiegów, które spowolniłyby fabułę lub też zwyczajnie zwiększyłyby objętość książki. Po kilku rozdziałach odkryłam, że się wciągnęłam, że realia Highlandu mnie pochłonęły i zaczęłam w głębi serca kibicować nie tylko Celestine, ale także wszystkim rebeliantom, którzy zdecydowali się zwrócić przeciwko Crevanowi. „Skaza” dostarczyła mi fajnej, wakacyjnej rozrywki, jednak nie jestem przekonana, czy Cecelia Ahern dobrze postąpiła, odchodząc od swoich tradycyjnych romansów (choć i tutaj uświadczymy wątku romansowego!).
Pierwszy tom przygód Celestine mogę określić mianem przyjemnego czytadła, które nie wyróżnia się niczym specjalnym; fabułę ma dość oklepaną, kompozycja czy sam pomysł nie budzi większego zachwytu. Ale bawiłam się nieźle. Fanom młodzieżówek, którzy lubią takie klimaty, powieść z pewnością przypadnie do gustu. Ja również nie mówię „nie” i z chęcią sięgnę po drugą część.