"Wszyscy nosimy maski, wszyscy mamy jakieś sekrety".
"Ktoś, kogo znamy" jest umieszczona w kategorii thriller, a opis sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z ciekawą i nietuzinkową fabułą.
Kameralne osiedle, przyjazne sąsiedztwo, wszyscy się znają... I nagle bach! Młoda, piękna Amanda zostaje znaleziona martwa, a nocą ktoś włamuje się do domów i szpera w komputerach sąsiadów odkrywając ich mroczne i wstydliwe sekrety.
I w zasadzie mogę powiedzieć, że sam wątek główny dotyczący zabójstwa mi się podobał. Bardzo to wszystko było zawiłe i niejasne niemal do samego końca. Podobał mi się motyw przedstawienia pozornie błahych drobiazgów, jako decydujących o rozwikłaniu sprawy. Zwykły klucz czy przejęzyczenie były wychwytywane przez śledczych i wpływały na przebieg sprawy. Wszystko było spójne i sensowne. Autorka bardzo dobrze i wiarygodnie wykreowała obraz małej społeczności spętanej jarzmem tajemnic i wzajemnych podejrzeń. Niby literacko motyw zgrany, ale mnie się podobał.
Nie kupuję końcowej akcji z zabójstwem Carmine - została zabita, bo sprawca mordu na Amandzie przestraszył się, że kobieta zdemaskuje jego intrygę. Na podstawie czego wysnuł takie wnioski? Nie wiadomo, nie znalazłam wyjaśnienia, co takiego wiedziała Carmine, że stanowiła zagrożenie. Ten epizod uważam za bezsensowny.
Sprawa włamań mogłaby dodać powieści pikanterii i podkręcić atmosferę tajemniczości, gdyby nie to, że autorka postanowiła rozwikłać ją już na samym początku. Kiepsko. Szkoda
Jak na thriller, to napięcie mi nie towarzyszyło, owszem, byłam ciekawa, co się wydarzy, ale nie umierałam z niepokoju i niecierpliwości. Mimo naprawdę wielu zwrotów akcji i zmian optyki śledczej, było raczej spokojnie.
Głębi psychologicznej w kreacji postaci niestety nie ma. Tu napotykamy wielką pustkę. Postaci są schematyczne i odczuwają albo złość, albo niepokój, albo zbiera im się na płacz. Bardzo mi brakowało psychologicznych rozkminek, dzięki nim bohaterowie zyskaliby indywidualne cechy i "ludzką" twarz. Najbardziej "przemówiła" do mnie postać nastoletniego Raleigha. Ten niesforny chłopak, w kluczowych momentach wykazywał się odwagą i dojrzałością, jakich nie posiadał żaden z dorosłych bohaterów.
Stylistycznie i redakcyjnie książka też nie powala. Mnóstwo błędów w postaci zgubionych znaków diakrytycznych czy pojedynczych literek. Ponadto wiele sformułowań, przemyśleń, zdań i dialogów dziwnie brzmiało.
Przykłady:
"— Myślałem, że ty jej nie znałeś — mówi Raleigh.
— Bo tak naprawdę nie znałem. Jednak podejmowała czasami prace zlecone w moim biurze, a więc ją znałem, choć raczej kiepsko" - no to znał ją czy nie znał?
"Jej krótkie kasztanowe włosy są potargane, a bruzdy na twarzy świadczą, że troszczy się o przyjaciółkę" - łał, serio??? Nigdy dotąd nie łączyłam bruzd na twarzy z troską o kogoś... zawsze wydawało mi się, że to oznaki starzenia się, ale co ja tam wiem? Myślę, że chodziło o zatroskany wyraz twarzy, ale coś tu chyba nie poszło stylistycznie...
"ubrał adidasy" - sądziłam, że obuwie się zakłada, ubierać to można choinkę...
Finalnie, mimo że wszystkie wątki zostały rozwiązane, autorka jednym zdaniem wprowadziła coś w rodzaju zakończenia otwartego, za czym ja nie przepadam. Być może planowany jest ciąg dalszy, jednak ja po niego raczej nie sięgnę, więc nie dowiem się, co poszło nie tak w nieudanych wykopkach Roberta Pierce'a 🤷♂️
Powieść przeczytana w ramach synchronicznego czytania z mężem. Nie byliśmy zgodni co do oceny, ale to nic nowego, bo rzadko bywamy. Zwykle ocena ogólna jest średnią naszych osobistych ocen i z matematycznego punktu widzenia powinno być 7 (wyszło nam 6,5),tym razem jednak postanowiłam postawić na swoim, bo, jak kiedyś napisała jedna z tutejszych moich znajomych, to moje konto i ja rządzę 😝