Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy trzymałam tę książkę w ręce. Późne lato. 17 Wrzesień 2010. Austria – Wiedeń. Nie będę pisała gdzie to było, ani jak tam trafiłam, bo ważne jest tylko to, że wówczas w me ręce trafiła książka pani Wilk. Przeczytałam opis z okładki i pomyślałam „jaki ten świat mały” i postanowiłam, ze przy pierwszej nadarzającej się okazji sięgnę po tę pozycję. Jest marzec 2011, a ja właśnie zakończyłam lekturę tej powieści.
Pani Małgorzata Wilk przedstawiła nam w swojej powieści dość skomplikowaną sytuację rodziny Kulewiczów. Na samym początku poznajemy Magdę, którą po latach zdrad i upokorzeń porzucił mąż. Jeden telefon od kolegi z szkolnych lat, odmienia jej życie. Magda jest matką głównych bohaterek, bliźniaczek Mony i Lisy, które choć stanowią swoje lustrzane odbicia, to różnią się niczym dzień i noc. Mona od zawsze była cicha i spokojna. Starsza od siostry Lisy o pół godziny, była przez nią traktowana jak środek do osiągnięcia celu. Lisa stosując odwiecznie tą samą śpiewkę, pod tytułem „ty masz wszystko, ja nie mam nic”, wykorzystywała Monę na każdy możliwy sposób. Klasówki, kartkówki, matura, kolokwia, projekty, egzaminy. Do żadnej z tych rzeczy Lisa nigdy nie przystąpiła. Nigdy nie musiała się starać, uczyć, zabiegać. Pragnęła czegoś, i to otrzymywała. Od tak, pstrykała palcami, a siostra załatwiała sprawę. Studia się skończyły, ale niezdrowa sytuacja trwała nadal. Zamiany, kłamstwa, podstępy. To świat, w którym żyła Lisa i do którego niejednokrotnie wciągała swoją siostrę Monę.
Cała historia kręci się wokół morderstwa Mony (Lisy) Kulewicz. Przyznam szczerze, że przez znaczną część książki, nie byłam w 100% pewna, która z nich zginęła. W końcu, skoro raz się zamieniły, mogły to zrobić ponownie, albo na przykład jedna mogła zabić drugą i podszyć się pod tą zabitą, twierdząc, że jest tą która miała zginąć, albo… Dobra, sama zakręciłam się w swoich przemyśleniach, ale to tylko dlatego, że cała ta historia jest strasznie pokręcona. Przez większą część powieści możemy jedynie domyślać się, co naprawdę się wydarzyło. Jak doszło do śmierci Lisy? Czy to na pewno ona miała zginąć? Na te pytania znajdziemy w końcu odpowiedź i na pewno nie jednego one zaskoczą. A potem... potem akcja jeszcze bardziej się zakręci i już nic tak naprawdę nie będzie pewne. Ta niepewność i trzymanie czytelnika w ciągłym napięciu jest zdecydowaną zaletą omawianej powieści. Bo w końcu w kryminale chodzi właśnie o element zaskoczenia i przygwożdżenia czytelnika do fotela. Ale. No niestety, „Podwójny uśmiech Mona Lisy” ma również swoje wady. Najbardziej w książce drażniły mnie dialogi i zastosowane słownictwo. Zdarzały się nawet chwile, w których nie mogłam uwierzyć, że autorka naprawdę użyła danego zwrotu. Na uwagę zasługuje również realność wątków pobocznych, którym mam sporo do zarzucenia. Trudno jest mi sobie wyobrazić, że jakikolwiek mężczyzna, widząc kobietę drugi raz w życiu, jest w stanie dla niej zupełnie odmienić swoje życie. A tu mają miejsce takie wydarzenia. I to niejednokrotnie.
Muszę się przyznać, iż trochę zawiodłam się na przeczytanej powieści. Zakochałam się w Wiedniu, jego cudownej architekturze i historii. Miałam nadzieję, że lektura „Podwójnego uśmiechu…” ponownie przeniesie mnie w tamto miejsce. Niestety tak się nie stało. Pomimo że autorka opisywała otoczenie bohaterów, to zastosowany język nie pozwolił mi na mentalną wycieczkę do Austrii. Być może jednak wam uda się tam dostać.
Książka napisana jest prostym językiem, czyta się ją szybko. Polecam ją wszystkim tym, dla których skomplikowany wątek przewodni stanowi klucz do sukcesu powieści, a wszelkie poboczne epizody nie mają większego znaczenia.