„Oczywiście każdy wtedy mówi, że chce iść do Nieba – taki stereotyp, że tam niby fajniej. O tym, że na dużych wysokościach, może nie być za przyjemnie niskociśnieniowcom, jakoś nikt nigdy nie myśli.”
Słusznie, czy tez nie, nigdy nie miałam zaufania do polskich autorów. Literatura, którą czytam, zazwyczaj jest pochodzenia amerykańskiego. Jednak już od dawien dawna przyjaciółka namawiała mnie na książkę, która, mimo że polska, była „fantastyczna” i „rozkładała na łopatki”. Tak więc, po długich rozmyślaniach, sięgnęłam po dzieło młodej autorki Katarzyny Bereniki Miszczuk o hipnotyzującej okładce i intrygującym opisie. Tak zaczęła się moja przygoda z „Ja, diablica”.
Victorię Biankowską poznajemy pewnego dnia, koło godziny 1.43 w nocy. Dziewczyna umiera i trafia do piekła. O dziwo, nie jest to mroczne miejsce z ogniem i lawą, a zwyczajne miasto z willami, basenami i klubami. Dwudziestoletnia kobieta zostaje skierowana do działu zatrudnienia. Jest powołana na stanowisko diablicy. Jak poradzi sobie z nowym zadaniem? I co jeszcze, oprócz miłości, spotka ją w nowym miejscu zamieszkania? Czy dowie się, jak umarła?
Fabuła całej tej opowieści jest niczego sobie, pomysł naprawdę świetny. Jednak sposób, w jaki książka została napisana… Cóż, pozostawia wiele do życzenia. Przynajmniej na początku. Potem albo się poprawiło, albo się przyzwyczaiłam. O co konkretnie chodzi? O to, jak szybko autorka przeskakuje z jednego wątku w drugi. Umieram? Jej, nie wzięłam pomadki! Charakter Victorii czasem przypominał mi kawały o blondynce.
Jeśli już mowa o humorze, to akurat tego nie zabraknie. Pomijając żarty sytuacyjne to jeszcze zabawne (przynajmniej dla Polaków) teksty, np. porównanie Pudziana do Achillesa, czy specjalne przegranie targu o duszę śmiertelnika po to, by moherowy beret nie zaczął słuchać w Piekle swojej ulubionej stacji radiowej.
Czy sięgnę po kontynuację? Na pewno. Jednak nie będę się z tym spieszyć.
Ogólnie książka nie jest zła, pomysł ciekawy, luźny i codzienny styl pisania i do tego humor. A na błędy językowe i krótkie opisy, którymi można by było wzbogacić powieść, można przymknąć oko. Nawet trzeba, kiedy chce się wstąpić do tajemniczej i piekielnej (w każdym tego słowa znaczeniu) Niższej Arkadii. Dodatkowo zakończenie, jak bardzo książka byłaby kiepska, nie pozostawia nas obojętnymi na los Victorii. Po prostu ma się ochotę odwrócić stronę i przeczytać ciąg dalszy.
„Maleńka, nie płacz. Przecież wiesz, że to zawsze było bez sensu. – Niezręcznie poklepał mnie po kolanie i podał wyczarowaną przez siebie chustkę.
- Wieeeem – wychlipałam.
- I przecież wiesz, że on nigdy nic do ciebie nie czuł…
- Wieeeem – jęknęłam jeszcze żałośniej.
- I przecież wiesz, że sama też go nigdy nie kochałaś. To tylko ci się wydawało. Tak naprawdę kochasz mnie.
Umilkłam i spojrzałam na niego ostro.
- Tego akurat nie wiem.
- A już myślałem, że się zacięłaś.”
Ja, diablica
Katarzyna Berenika-Miszczuk
Wydawnictwo WAB
416 str
2010