Przeglądając książki na stronie wydawnictwa Replika natknęłam się na Krzyk Aniołów, którego opis sugeruje, że jest to kolejna opowieść o osławionych już Templariuszach. Z racji tego, że kilka miesięcy temu zetknęłam się z podobną tematyką, która kompletnie odrzuciła mnie swoimi wykonaniem, pomyślałam, że najwyższy czas zmierzyć się z literackimi demonami przeszłości i ponownie dać szansę pozycji z motywem tej organizacji podporządkowanej Kościołowi. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę.
Przyznam szczerze, że po ostatnich nieprzyjemnych wrażeniach wywołanych przez Siostrzyczkę mającą zaledwie dwieście stron, do Krzyku Aniołów, mającego niewiele więcej kartek, podeszłam z dystansem. Pierwsze strony od razu wypełnione są akcją, a potem członkowie zespołu Echo wybrali się na ryby gdzieś w okolice wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Tutaj dystans się zwiększył, bo zestawienie Templariuszy z Miami i rezydencjami w Connecticut, nawet jeśli tylko tam mieszkają, wydało mi się jakieś takie zbyt amerykańskie. Wyobraziłam sobie grupę heroicznych mężczyzn strzelających na prawo i lewo, skaczących przez ogień, zrodzonych z Rambo, Bonda i Lary Croft, a potem podczas akcji w tajnej bazie wyszło na jaw, że się pomyliłam.
Główni bohaterowi, członkowie zespołu Echo, choć są niezwykle doświadczonymi ludźmi do zadań specjalnych, walczącymi z przeróżnymi potworami, demonami i innymi stworami, wcale nie okazali się przesadnie idealni i nieomylni. Autorowi udało się nie przekroczyć tej cienkiej granicy i zamiast chodzącej perfekcji otrzymaliśmy czterech, dobrych w tym, co robią, mężczyzn. Każdy wyspecjalizowany jest w innej dziedzinie i razem ze swoimi towarzyszami tworzy dopełniający się zespół. Olsen, Riley, Duncan posiadający zdolności uleczenia i Williams, potrafiący widzieć nadnaturalną naturę świata i przechodzić do Zaświata, wcale nie wydają się przesadzeni i zbyt ubarwieni. Autor wykreował ich postaci w taki sposób, że budzą we mnie sympatię, nie irytują swoim zachowaniem, intrygują podejmowanymi decyzjami i determinacją w wykonaniu celu. Pomimo panującej między nimi hierarchii wszystkich uważam za różnie ważnych, każdemu poświęcono mniej więcej tyle samo miejsca, każdy miał swoje pięć minut i nie zrobił niczego przez co mogłabym pomyśleć, że tego mężczyznę polubiłam mniej od innych, w jakiś sposób uważać go za gorszego. Duncan i Williams wzbudzili mój szacunek tym, że nie używają swoich nadnaturalnych zdolności na lewo i prawo. Zdają sobie sprawę z tego, że mogą używać ich jedynie w określonych sytuacjach, traktują jako konieczność. Nie postrzegają dodatkowych umiejętności jako coś, co czyni ich lepszymi od innych.
Akcja książki skupia się na przeszukiwaniu tajnej bazy znajdującej się pośród pustyni, odkrytej zupełnie przez przypadek. Miejscu o niewyjaśnionym przeznaczeniu. Zadaniem zespołu jest zbadanie tego kompleksu, zrozumienie przyczyny śmierci ich poprzedników próbujących dokonać tego samego i uporanie się z czyhającym wewnątrz złem oraz odnalezienie ich zaginionych ciał.
Wczułam się w tę wędrówkę podziemnymi korytarzami, odczuwałam napięcie towarzyszące głównym bohaterom pokonującym kolejne pomieszczenia i przeszkody w zupełnych ciemnościach. Dziwiłam się tak samo jak oni pojawiającym się znikąd potworom oraz przeżyłam szok czytając o makabrycznych zbrodniach mających miejsce wewnątrz bazy oraz okrutnym potraktowaniu zwłok. Przewracając kolejne strony nie mogłam doczekać się rozwiązania, miałam różne podejrzenia i pomysły na rozwiązanie, ale Joseph Nassise mnie zaskoczył. Wykorzystując popularny motyw literacki nie pokusił się o stworzenie kolejnej niepokonanej drużyny, postawił na ludzki profesjonalizm i ostrożność, szczegółowe opisy, niewielką ilość bohaterów, napięcie, umiejscowienie akcji w takim otoczeniu, na słowne zilustrowanie którego poświęcił wiele miejsca dając czytelnikowi dokładny obraz kolejnych pomieszczeń pokonywanych przez zespół Echo.
Ograniczenie ilości wątków sprawiło, że ta niewielka ilość stron pozwoliła autorowi przekazać historię w naprawdę dobry, szczegółowy, wciągający i pełen napięcia sposób. Znalazło się miejsce na opisy, wydarzenia z przeszłości głównych bohaterów, wzmianki o poprzednich akcjach, przemyślenia członków Echo i rozważania nad tym, co zrobić.
Krzyk Aniołów mnie zaskoczył. Patrząc na okładkę i pierwsze trzy rozdziały nie byłam nastawiona zbyt optymistycznie, spodziewałam się czegoś zupełnie innego, szczerze powiedziawszy gorszego, a tymczasem dostałam dopracowaną, naprawdę dobrą, pełną akcji historię będącą mieszanką znanych elementów i zupełnie nowym podejściem do tematu. Traktuję tę pozycję jako taki dowód, że wysoka jakoś to nie tylko obszerna, wielowątkowa powieść łącząca w sobie losy przeróżnych frakcji, ugrupowań i sporą ilość głównych bohaterów. Joseph Nassise, którego nazwisko ciągle sprawia mi problem, przywrócił mi wiarę w to, że niezbyt obszerne pozycje mogą kryć w sobie coś, od czego nie można się oderwać, coś, co pochłania się niemal biegiem czekając na rozwój wydarzeń i odpowiedzi.
Krzyk Aniołów polecam:
- lubującym się w motywach wędrówki, aniołów, nadnaturalnych bytów, militariach;
- fanom fantastyki oraz akcji pełnej napięcia;
- poszukującym kolejnych pozycji o Templariuszach;
- miłośnikom niezbyt obszernych książek, które bez trudu można zabrać ze sobą naprawdę wszędzie;
- odpornym na okrutne zbrodnie obfitujące w krew i bezczeszczenie zwłok.