Jest to przewspaniała saga rodzinna opowiadająca o życiu autorki, jej dzieciństwie, takim sielskim i anielskim, który spędzała w majątku rodziców, majątku, który niestety już dzisiaj nie istnieje, ale ważne, że pozostały wspomnienia, tych nikt nie odbierze. Autorka opowiada także o młodości w niewielkim, ale uroczym miasteczku. Miasteczko to dzisiaj nazwalibyśmy po prostu dziurą, ale kilkadziesiąt lat temu miało ono swój niepowtarzalny klimat, klimat, którego niestety na próżno teraz szukać.
Wraz z autorką zanurzamy się w świat magiczny, który niestety już zaginął. Maria Stępkowska – Szwed powiada nam także życiu w magicznej leśniczówce w Puszczy Kozienickiej; opowiada o psikusach płatanych w dzieciństwie, o przywarach poszczególnych członków rodziny, o miłości, która wszystkich łączyła. Książka jest sagą dwóch rodów szlacheckich chlubiących się herbami Suchekomnaty i Starża. Autorka w swojej opowieści sięga, aż do czasów swego dziadka Ludwika Błażeja Stępkowskiego – sędziego radomskiego z czasów zaboru rosyjskiego; opowiada nam historię od powstania styczniowego począwszy, a na II wojnie światowej skończywszy.
Co istotne, autorka opiera się nie tylko na swoich wspomnieniach, czy wspomnieniach bliskich, wiadomo – pamięć może być zawodna, korzysta także z rodzinnych zbiorów magicznych, czyli zdjęć, zapisków, listów – skarbów pielęgnowanych i przekazywanych, jak najcenniejsze relikwie z pokolenia na pokolenie. Skarby te są dusza rodziny, są jej sensem, bo czymże byłaby rodzina bez wspomnień, bez tych skrawków codzienności, chwil zwyczajnych i magicznych, o których tak fascynująco opowiada autorka. Co przez cały czas lektury rzucało mi się w oczy, to wyjątkowe wprost więzi, które łączyły członków rodziny. Autorka opisuje historię rodów na przestrzeni burzliwych dziejów naszej ojczyzny. W tamtym okresie wiadomo, różnie bywało, ale w tych rodzinach zawsze było wiadomo jedno, że wszyscy mogą na siebie liczyć. Mimo przeciwności historii i losu członków rodzin zawsze wiązały ze sobą wyjątkowe więzy, co widać od pierwszej strony.
Ogromną przyjemnością była dla mnie lektura książki, raz ze względu na niesamowitych wprost ludzi, którzy przewijali się na jej kartach, a dwa ze względu na wspaniały język, jakim posługuje się pisarka. Język Marii Stępkowskiej – Szwed jest językiem pięknym, to wspaniała, coraz rzadziej niestety używana dziś polszczyzna. A przy tym nie jest to język absolutnie anachroniczny, jest on piękny, a autorka posługuje się nim wspaniale i z ogromna swadą. Ciekawostką jest to, że autorka jest matką Tomasza Szweda – znanego twórcy muzyki country, spełnioną żoną i matką. Nic więc dziwnego, że będąc tak wspaniałą, w pełni zrealizowaną życiowo i uczuciowo kobietą, napisała tak niesamowitą książkę, którą mimo blisko 500 s. czyta się błyskawicznie. I tylko na końcu zal, że już się skończyła, ta wspaniałą opowieść o życiu... Jedyny minus, ale naprawdę drobny, to brak fotografii, które w tego typu pozycjach wydaja mi się wręcz niezbędne. Polecam książkę wszystkim, zarówno tym lubiącym sagi, jak i tym lubiącym historię, dobrą literaturę, czy szukającym chwili zapomnienia i oderwania od rzeczywistości. Dajmy się choć na chwilę porwać magii świata Marii Stępkowskiej – Szwed; świata, który niestety bezpowrotnie odszedł.