Jedni porównują tę książkę do "Dziewczyny z sąsiedztwa" Jacka Ketchuma, inni do "Władcy much" Williama Goldinga, a jeszcze inni widzą w niej nawiązania do obu tych powieści. Zanim zabrałam się za "Zabawmy się..." postanowiłam sprawdzić, czy odnajdę w nich te podobieństwa i najpierw przeczytałam właśnie te dwie książki.
Barbara, młoda studentka, pod nieobecność Państwa Adamsów, którzy wyjeżdżają na dwutygodniowy urlop, zajmuje się ich dwójką dzieci. Trzynastoletni Bobby i dziesięcioletnia Cindy przyjaźnią się z trójką nieco starszych dzieci z sąsiedztwa, też rodzeństwem, Dianne, Johnem i Paulem.
Małolaty, inteligentne i bystre dzieciaki, odczuwając nudę codziennymi zabawami wpadają na pomysł by wykorzystując czasowy brak nadzoru i spłatać opiekunce psikusa.
I tak trzeciego dnia, który Barbara spędzała tylko z dziećmi, budzi się ona rozciągnięta na łóżku, przywiązana do jego słupków i zakneblowana. Dziewczyna nawet nie podejrzewa, co ją czeka.
Wolna Piątka pod nieobecność Adamsów postanawia przekroczyć granice i nieco się zabawić, ale to, co początkowo ma być tylko zabawą , choć ryzykowną, wymyka się spod kontroli i nie wiadomo skąd i dlaczego z dzieci wychodzi zło, jakiego nie można by się spodziewać po dzieciakach wychowanych w normalnych domach.
Książkę czyta się dobrze, choć Autor nie pozwala na ani odrobinę wytchnienia. Przyznam, że były takie monologi Barbary, które powodowały u mnie głośne niecenzuralne komentarze i irytację, gdyż kierunek, w którym zmierzały wydawał się dalece nieadekwatny do sytuacji, w której dziewczyna się znajdowała. Myślę jednak, że to zamierzony zabieg Autora, gdyż na końcowym etapie dwudziestolatka przebudowuje wszystko w swojej głowie, jakby właśnie wkroczyła w dorosłość. Natomiast psychologicznie postaci dzieciaków są świetnie wykreowane, wręcz rozebrane na czynniki pierwsze i z każdym rozdziałem coraz bardziej ich postępowanie, kreatywność oraz zapobiegliwość wstrząsa czytelnikiem.
A jak tam porównania?
Myślę, że należę do grupy, która widzi podobieństwa do obu powieści. Jeżeli chodzi o "Dziewczynę z sąsiedztwa" to najbardziej rzucające się w oczy, o jakich mogę napisać bez zdradzania Wam wszystkiego to to, że w obu dochodzi do uwięzienia i torturowania dziewczyny, w domu, w sąsiedztwie, gdzie nikt specjalnie nie interesuje się, co się w nim dzieje, choć od razu zaznaczam, że w "Zabawmy się..." dzieci działają same, a w "Dziewczynie..." jednak dochodzi do ingerencji i wpływu w ich działania osoby dorosłej. Podobieństwem będzie też to, że obie grupy dzieciaków są mieszane, czyli są tam i chłopcy i dziewczyny.
Jeżeli chodzi o "Władcę much" to w obu wyłania się w grupie "przywódca", a dzieciaki wszystkie decyzje podejmują same, bez ingerencji dorosłych, choć warunki w jakich to robiły są już skrajnie różne. W "Władcy..." grupa chłopców walczy o przetrwanie, a w "Zabawmy się..." grupa dzieciaków
Jak dla mnie, to zetknięcie się z tymi trzema powieściami wypada z korzyścią dla "Zabawmy się u Adamsów". Mimo, że to powieść fikcyjna, to wstrząsnęła mną bardziej niż "Dziewczyna z sąsiedztwa", ale nie chcę tu umniejszać historii, a chodzi mi o warsztat i wykreowane postacie.
Zdecydowanie ta książka zostanie w mojej głowie na długo.