Książkę Michała Jagiełły powinni przeczytać wszyscy, a w szczególności miłośnicy gór i taternicy. Nigdy nie jest za dużo wołania o rozwagę, dbałość o swoje bezpieczeństwo, o swoje życie, aby nie trzeba było wołać o pomoc. Albo gorzej - nawet nie móc już zawołać... Michał Jagiełło od wielu lat stara się nauczyć nas mądrej miłości do gór, do Tatr. Tatry są naszym skarbem, jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie, są dla wszystkich, ale to są GÓRY, a one potrafią być bezlitosne dla bezmyślnego człowieka. Niestety, nadal będą pseudoturyści wyruszający w góry bez przygotowania, bez aklimatyzacji, bez odpowiedniego ubioru i sprzętu, bez zapasów żywności. Trochę za dużo tego "bez". Ratownicy górscy to też ludzie, też mają jakąś granicę odporności psychicznej. Ileż razy można zwozić z gór człowieka z gałązką kosodrzewiny na piersiach, symbolicznym wieńcem od ratowników? Ileż razy można zrozpaczonym bliskim wyjaśniać, dlaczego piękne wakacje ich syna, córki, brata czy siostry miały tak tragiczne zakończenie? Ratownicy, wspaniali ludzie, spieszący na ratunek o każdej porze, w każdych warunkach, wolą zwozić żywych turystów, a nie często zmasakrowane zwłoki! Niestety, w góry się chodzi, bo one po prostu są, i nadal spotyka się turystów w klapkach, w krótkich spodenkach, nie mających pojęcia o możliwościach załamania się pogody. Michał Jagiełło, znający świetnie Tatry, ratownik z wieloletnim stażem, znający wszelkie rozterki i odczucia ludzi spieszących z pomocą, od lat woła do nas w kolejnych wydaniach swojego "Wołania w górach" - myślcie, uważajcie, ubierzcie się, wiedzcie, jak się zachować, jak wołać o pomoc. W pierwszym wydaniu "Wołania..." prawie trzydzieści (!) lat temu, Autor zawarł opisy wielu wypadków, kolejne edycje uzupełniał, w obecnym, siódmym już wydaniu znów dołożył kolejne tragedie z goprowskiej księgi wypraw. Czy będą kolejne wydania? Chciałoby się powiedzieć, mimo ogromnej sympatii dla Autora, - oby nie! Wolałabym, aby Michał Jagiełło mógł zająć się spokojnie swoją artystyczną twórczością - wierszami. powieściami, które są cudownymi majstersztykami literackiej twórczości górskiej, zamiast z kronikarską dokładnością dopisywać kolejne tragedie. Jednak, znając mentalność pseudoturystów, jestem pewna, że jest to zapewniona praca do końca życia! Mam jednak nadzieję, że przynajmniej część czytelników po lekturze tej książki zmieni choć trochę swoje podejście do turystyki górskiej i że dzięki kolejnemu "Wołaniu w górach" będzie może chociaż o kilka wypadków mniej. Na tym przecież Autorowi zależy. Nigdy dość "Wołania..."