Dobry chwyt marketingowy. Oto, co napędza książkowy biznes (nie tylko książkowy z resztą). Intrygujący tytuł, to drugi krok do sukcesu, z czego zdaje sobie sprawę chyba każda osoba parająca się pisaniem, a chwytliwa nazwa przykuwa zdecydowanie większą uwagę potencjalnego czytelnika. Ta prawda sprawdza się świetnie, zwłaszcza w przypadku mało znanych nazwisk pisarzy, którzy nie zdobyli jeszcze takiej renomy, by to ich nazwisko było wabikiem czytelników. Czasem jednak trzeba połączyć i jedno i drugie, i trzecie, by sukces był murowany. Tak stało się w przypadku Wołania kukułki Roberta Galbraitha. Dobry tytuł powieści i dobra lektura nie wystarczyły, by książka szybko zawojowała serca czytelników. Zastosowano więc chwyt marketingowy, który przyniósł natychmiastowy skutek. Gdy czytelnicy dowiedzieli się, że pod nikomu nic nie mówiącym nazwiskiem Robert Galbraith, kryje się jedna z najbardziej poczytnych autorek angielskich J.K. Rowling, sprzedaż powieści diametralnie wzrosła, a Wołanie kukułki zaczęło okupować listy bestsellerów. Pod pseudonimem, czy nie, nie ulega wątpliwości, że kryminał i autor, o których zrobiło się nagle głośno, w istocie zasługują na uwagę.
Londyn. Z balkonu w swoim apartamencie wyskakuje Lula Landry, światowej sławy modelka. W samobójczą śmierć będącej u szczytu sławy supermodelki, nie wierzy brat dziewczyny. By dowieść, że Lula nie popełniła samobójstwa, wynajmuje stojącego na skraju bankructwa detektywa, inwalidę wojennego po misji w Afganistanie, który na domiar złego właśnie zakończył toksyczny związek z wieloletnią partnerką. Tak rozpoczyna się śledztwo prowadzone przez dociekliwego Cormorana Strike’a, podczas którego detektyw na własnej skórze odczuje piętno celebryckiej sławy. Nie do przecenienia będzie tu rola jego asystentki, Robin. Dziewczyna, trochę z przypadku trafi do pracy u Cormorana, szybko odnajdując się w nowej funkcji, zyskując zaufanie i szacunek szefa i klientów.
Relacja tej pary stanie się wątkiem, który choć poboczny, z wypiekami na twarzy obserwować będzie chłonny sensacji czytelnik. Z resztą wątków pobocznych, które pochłaniać będą uwagę jest tu znacznie więcej, bo Galbraith zadbał nie tylko o ekscytujący, choć wolno rozwijający się motyw główny, ale i o masę drobnych elementów, pojawiających się gdzieś na marginesie, które mocno wzbogacają powieść. A dzięki naprawdę świetnie nakreślonym charakterom postaci, ma się wrażenie, że cała sprawa prowadzona przez Strike’a jest nie tyle literacką fikcją, co sensacją rozgłoszoną przez plotkarskie media.
W powieści Galbraitha / Rowling może spodobać się również Londyn w całej krasie, współczesny aż do bólu. Pięknie narysowany został obraz mass mediów, całej otoczki wokół celebrytów, sztucznie pompowanej sensacji i blichtru.W kontrze do tego obrazka pojawia się codzienność przeciętnego Kowalskiego, a w zasadzie Smitha. Szarość kontra feeria barw. Angielskość wyziera z każdego rogu, zaułka, pubu. Nie należy jednak zapominać, że jest to przede wszystkim dobrze skonstruowany i dobrze napisany kryminał. Autorka, która „uśmierciła” kultową serię o Harrym Potterze, tą książką udowadnia, że mordowanie bohaterów powieści jest dla niej niczym bułka z masłem, a ona sama w roli pisarza kryminałów czuje się jak ryba w wodzie.
Reasumując, w Wołaniu kukułki mamy do czynienia z niezłą intrygą, wciągającą fabułą, zaskakującym rozstrzygnięciem zadziwiającym w swojej prostocie, czyli bardzo dobrym kryminalnym debiutem. Pisanie pod pseudonimem posłużyło autorce, która sama zastrzegała, że dawało jej to wolność i swobodę twórczą, a przede wszystkim nie odczuwała presji związanej z oczekiwaniami czytelników na kolejnego Harry’ego Pottera. I właśnie tę swobodę i wolność, o której mówi Rowling wyczuć można w powieści, która wydana została pod pseudonimem. Dlatego polecam gorąco.