Nie zastanawiało was czasem, ile można osiągnąć mocą swej woli? Czy wola, niezbadana dotąd przez nikogo, a więc w zasadzie niemierzalna, może sprawić, że nie czujemy bólu, lub podwaja się nasza siła? Wola byłaby wtedy narzędziem gotowym do wykorzystania... a co jeśli dałoby się tchnąć ją w martwy przedmiot... i go ożywić?
"Bóg maszyna" odpowiada na to pytanie. Ale w zasadzie odpowiada i zadaje masę innych pytań, które do tej pory wiją się w mojej głowie niczym elektryczne węgorze, pobudzając impulsami mózg do myślenia.
O czym jest książka? Pozornie jest opowieścią o młodym wynalazcy, który kroczy bardzo niebezpieczną ścieżką. W Antianie kalecy ludzie - czy to urodzeni z ułomnością czy stający się ułomnymi w wyniku wypadku - tracą prawa przysługujące człowiekowi i stają się niewolnikami. Tagard, główny bohater "Boga maszyny" nie tylko chce naprawić ten stan rzeczy, ale sięgnąć o wiele dalej - i wyżej. Powoli zaciera się granica pomiędzy tym, co można uczynić, by zmienić świat na lepsze, a tym co sprawia, że jest miejscem mrocznym i niesprawiedliwym.
Oś fabularna skupia się na dążeniu Tagarda do skonstruowania maszyny, którą zasilałaby jedynie jego wola, swoiste perpetuum mobile, posłuszne tylko jemu. Gdyby Tagard miał całą armię posłusznych mu machin, mógłby naprawić świat, wprowadzić swoje własne prawo, które nie dyskryminowałoby kalek. Mógłby stać się królem... bogiem, czyż nie trzymałby własnoręcznie stworzonego życia na smyczy swojego rozkazu?
Kiedy siadałam do napisania tej recenzji, byłam pewna, że napiszę, że "Bóg maszyna" jest przestrogą przed braniem sobie zbytnio do serca myśli "cel uświęca środki". Tagard zmienia się, próbując naprawić co popsute. Niektóre z jego decyzji przerażają nawet jego, a najlepszy przyjaciel a zarazem sługa, odsuwa się od niego. "Zmieniasz się, panie".
Ale myślę, że książka uwrażliwia nas także na to, jak środowisko, w którym żyjemy wpływa na nas, jak wymaga i zabiera, jak sprawia, że sięgamy po takie a nie inne środki. A także, jak kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. Sporo tego, prawda? A to wszystko zgrabnie wplecione w fabułę, problemy, których zwykle nie widzimy, niesprawiedliwość, której nie zauważamy, bo "tak się już dzieje od lat". Zamykamy oczy, lub dostosowujemy się w inny sposób. Co jednak, jeśli można inaczej? I ile trzeba będzie zapłacić za swoje wybory?
"Bóg maszyna" to mądrą, warta przeczytania książka, a co najważniejsze, podążanie za akcją to sama przyjemność. Styl autorki - to debiut! - jest nieskazitelny, a intryga niezwykle pomysłowa, tak jak i dopracowany świat i żywe, intrygujące postacie, które nie są jednoznaczne i na temat których wielokrotnie zmienimy zdanie podczas lektury. Jeśli polubisz głównego bohatera, niejeden raz skrzywisz się, gdy zrobi coś głupiego, bądź ewidentnie złego. Lubię postacie, które ewoluują w miarę jak powieść posuwa się do przodu, nawet, jeśli jest to droga ku zatraceniu.
Ważną rolę odgrywa w książce nauka, jej waga i moc. Nauka, samozaparcie i dążenie do mistrzostwa w ostatecznym rozrachunku ratują bohaterowi życie. Powieść jest w pewnym sensie pomnikiem wystawionym wiedzy, która zawsze powinna być szanowana, bez względu na wyznawane wartości czy poglądy - tak długo, jak nie krzywdzi innych.
I tak, będzie druga część. Autorka zostawiła nas w wyjątkowo wrednym miejscu - miejscu, w którym akcja może pójść w dowolnym kierunku. To wredne miejsce będzie mnie prześladować, póki nie wpadnie mi w ręce kolejny tom.