W służbie Madame Curie to najnowsza powieść Weroniki Wierzchowskiej, która przenosi czytelnika na najbardziej krwawy front I wojny światowej we Francji. Bohaterkami są pielęgniarki, które jako pionierki rodzącej się radiologii pomagają diagnozować rannych za pomocą promieni Roentgena.
Skusiłam się na lekturę W służbie Madame Curie, gdyż fascynuje mnie postać polskiej noblistki. Tymczasem powieść w niewielkim stopniu dotyczy jej osoby. Więcej można się za to dowiedzieć o jej dziele i zaangażowaniu w pomoc żołnierzom walczącym we francuskich okopach w czasie I wojny światowej. Maria Skłodowska-Curie stworzyła mobilne aparaty do wykonywania prześwietleń rentgenowskich, które uratowały życie wielu rannym. Przeszkoliła również personel, który obsługiwał te urządzenia.
Pięć pielęgniarek – Hela, Sophie, Monique, Judith i Claire – należy do tych wybranek, które nauczono obsługiwać aparaty rentgenowskie, by mogły służyć na froncie. Jednak dziewczyny żyją nie tylko pracą i otaczającym je dramatem wojny. Każda ma własne demony do przepracowania, każda szuka miejsca w życiu. Hela, Polka mieszkająca w Paryżu, mierzy się z nieufnością, jaką wzbudza jako cudzoziemka. Za Sophie ciągnie się opinia osoby rozrywkowej i niemoralnej, bo wcześniej zarabiała na życie pozowaniem w szkole artystycznej. Monique nieśmiało odkrywa swą homoseksualną orientację. Arystokratka Judith stara się sprostać wymaganiom nowych czasów. Claire z kolei walczy z kompleksami na tle pochodzenia z niższych klas społecznych.
Mimo że W służbie Madame Curie określano jako powieść historyczną, to w mojej opinii jest ona jednak książką obyczajową. Wprawdzie bohaterki w dramatycznych okolicznościach muszą poszukiwać swoich tożsamości, odkrywać własne drogi i mocne strony, ale znaczna część ich życia kręci się wokół miłości, flirtu, szczupłych talii i szerokich męskich ramion. Choć wojenne rozkazy kierują je w różne miejsca, ostatecznie wszystkie spotykają się w jednym szpitalu, w którym dochodzą do zdrowia. Tam też planują życie po wojnie u boku mężczyzn poznanych w szpitalach polowych. Mają niewiarygodnie dużo szczęścia, gdy udaje im się ujść z życiem.
Przyznam, że szukałam w książce historycznych nieścisłości, jednak niczego nie znalazłam. Autorka postarała się, aby przedstawić warstwę faktograficzną I wojny światowej zgodnie z prawdą. Tym niemniej nadal sądzę, że jest to opowieść cukierkowa, nieoddająca dramatu, jaki rozgrywał się na polach walki.
Jednocześnie uważam, że książka została napisana dobrze, przystępnym językiem. Losy bohaterek z pewnością zaciekawią rzesze czytelniczek, którym bliska jest twórczość Weroniki Wierzchowskiej. Fabuła powieści, choć spójna i wciągająca, dla mnie okazała się zbyt naiwna. Wątki romansowe pod gradem kul, szczęśliwe zbiegi okoliczności zaraz po tym, gdy któraś bohaterka poczuje się źle, lepiej wyglądają w komedii romantycznej niż powieści pretendującej do historycznej.
Mocną stroną W służbie Madame Curie jest natomiast zwrócenie uwagi na rolę kobiet w tej strasznej wojnie. Autorka dobrze ukazała trudności, z jakimi musiały się mierzyć dziewczyny, kiedy chciały realizować swoje pasje.
Polecam wielbicielkom powieści obyczajowych z historią w tle.