Miłość zawsze była i zawsze będzie, to proste. Miłość do rodziców, dzieci, do małżonka, dziadków, rodzeństwa, przyjaciół... Rodzajów miłości jest wiele, dlatego musisz się dobrze zastanowić, dla którego chcesz poświęcić życie.
Ally i Bradina znamy z pierwszego tomu „Ostatniej spowiedzi”. Na koncercie, który miał tak wiele zmienić w ich relacji, zupełnie niespodziewanie postrzelono właściciela najpiękniejszych brązowych oczu w całym męskim show-biznesie. To straszny cios. Rozedrgana Allison znikąd nie widzi ratunku, a Tom, który zna brata na wylot, zamyka się w sobie. Nie jest dobrze. Brade ląduje w szpitalu. Nieprzytomny. Każdego dnia przy łóżku rannego czuwają najważniejsze dla niego osoby. Tom przyrzeka sobie, że nie tknie dziewczyny brata, ale czy zdoła oprzeć się, kiedy sama znajduje jego ramiona? Między tym dwojgiem rodzi się magiczna więź, która powstaje tylko w chwilach współnej walki z przeciwnościami. Czy Brade się obudzi? I czy będzie miał do kogo wracać? W życiu tych trojga zaczyna się nowy etap - etap zwątpień, zdradzonych tajemnic, łez i niespodzianek. Którą miłość poświęćić, by nie krzywdzić innych? I czy komukolwiek wolno krzywdzić samego siebie? Z tymi pytaniami zmierzyć się muszą nie tylko bohaterowie, ale i wszyscy czytelnicy „Ostatniej spowiedzi”.
Nina Reichter jest czarodziejką, jeśli chodzi o przykuwanie uwagi czytelnika. Kiedy zacznasz czytać jej powieść, przepadasz. Nie ma cię dla nikogo, kto nie wyłania się z kart książki. Tak było w pierwszym tomie i tak jest w drugim. Nie wątpię, że z trzecim będzie tak samo. Każdy rozdział kończy się nową zagadką i nie ma opcji, by można było wykonać czynność, która nie wiąże sięz przeżywaniem losów Brade'a i Ally.
Skoro jestem przy temacie Ally, napiszę, co o niej sądzę. Otóż wyznaję szczerze - nie lubię jej. Jest śliczna, dowcipna, ale nie potrafi postawić na swoim i godzi się na decydowanie o swojej przyszłości. Bierna ponad wszystko. Nawet gdy pojawia się miłość jej życia, Ally szuka dziury w całym i robi wszystko, by nie być z Bradinem. A mówi, że go kocha. O tym świadczyłyby wypłakane oczy, telefon noszony przy sobie, nieprzespane noce i westchnienia, jak wspaniałego mężczyznę udało jej się spotkać. Cała powieść ma dużo wspólnego ze „Zmierzchem” i przyznaję, że w charakterze dziewczyny widzę dużo cech Belli. A to nie jest dobre.
Powieść jest o miłości. Miłości, którą chciałoby przeżyć wiele dziewczyn. Chyba. Ja do tego grona się nie zaliczam. Trochę męczyłam się, czytając o tym, jak seksownie wygląda Bradin, kiedy jest malowany, kiedy się uśmiecha, kiedy prowadzi samochód i kiedy mruga. Nużyły też opisy tego, jak bardzo zakochani są sobą nienasyceni, jak siebie pragną, jak nie mogą powstrzymać instynktów, jak przechodzą ich dreszcze na sam dotyk ukochanej istoty. A przecież nad odruchami można panować, nawet należy. Obraz całej tej wielkiej, idealnej i wyjatkowej miłości jest wypaczony prze to, że tak często pisze się o seksie. Tak jakby to on był w tym wszystkim najważniejszy.
Na szczęście mamy Toma. Toma, dzięki któremu przebrnęłam przez powieść i z którym wiąże się najciekawszy dla mnie wątek. To właśnie jego poświęcenie i zakazana miłość spędzały mi sen z powiek i motywowały do czytania o kolejnym rozstaniu Ally i Brade'a. Tom, który jest ideałem mężczyzny, mógłby mieć każdą kobietę (o czym wie i z czego skwapliwie korzysta), zakochuje się w dziewczynie brata - jedynej stałej wartości w jego życiu. Od pierwszej części Ally i Bradin schodzą się i rozchodzą, przybliżają i oddalają, kłócą się i milczą, by umierać z tęsknoty za drugą połówką i pogodzić się dzięki przyjaciołom. Od początku ich historii rozeszli się i zeszli p r z y n a j m n i e j cztery razy. Czasem można odnieść wrażenie, że to właśnie Lile i Tomowi bardziej zależy na ratowaniu tego związku. Widzimy tu też dwa sposoby okazywania miłości - Bradin kocha Ally, pożąda jej, a najdelikatniejszy dotyk dziewczyny pobudza każdą komórkę jego sławnego ciała. Co innego Tom - jest zawsze blisko, pociesza ją i robi wszystko, by była szczęśliwa, nawet gdyby nie mógł jej zatrzymać. Wprowadzenie i rozbudowanie wątku postaci tajemniczo milczącego i rozdzierająco smutnego przez niedozwoloną miłość Toma było genialnym pomysłem.
Teraz co nieco o języku powieści. Napisana jest - jak wspomniałam - bardzo ciekawie. I choć fabuła momentami porywa bez reszty, język czasem jest przeszkodą, przez którą nie można dobiec do mety. Nina Reitcher próbowała upchnąć w książce zdecydowanie zbyt dużo mądrości. Jakimś mającym intrygować poetycko-refleksyjnym językiem pisze o mniej lub bardziej egzystencjalno-filozoficznych kwestiach, co powoduje chaos większy niż w tym zdaniu. Te „złote myśli” bowiem rzadko są faktycznie błyskotliwymi spostrzeżeniami. Znacznie częściej irytują swoją infantylnością. Może trochę pokątnie, ale wiąże się z tym jeszcze jedno: czcionka. Kursywa nie raziła mocno, choć wyodrębnienie w ten sposób niektórych myśli wydawało mi się nieprofesjonalne i do bólu blogowe. Bardzo jednak działały mi na nerwy wszystkie pogrubienia w tekście. Zazwyczaj (co drażniło jeszcze mocnej) wyróżnione treści nie odznaczały sie niczym szczególnym, czasem wręcz nijak nie można było tego wytłumaczyć. jeśli nie są to podręczniki czy poradniki, nie lubię pogrubień. A złotych myśli nie trzeba wytłuszczać, same się obronią.
„Ostatnia spowiedź. Tom II” jest lekka. Poznajemy historię, od której nie można się oderwać. Tak jak pisałam - pewnie wiele dziewczyn chciałoby przeżyć podobną miłość. Ja nie widzę w niej miejsca dla siebie. Czy było jednak warto przeczytać tę książkę? Warto. Warto dla Toma, który swoją dojrzałą postawą odpowiada na słowa van Gogha - Kochać to także umieć się rozstać. Dlatego nie widzę innego wyjścia jak czekać na kolejny tom.