Tęskniliście za rodzeństwem Baudelaire? Ja przyznaję, że bardzo. Z niecierpliwością odliczałam już minuty do momentu, gdy będę mogła po raz kolejny wejść do ich dość... przygnębiającego świata i towarzyszyć im w odkrywaniu brutalnej prawdy o Hrabim Olafie. Dlatego też lektura Windy widmo okazała się dla mnie nie lada przyjemnością. Jednak czy była to dobra lektura? O tym w recenzji poniżej.
Sieroty Baudelaire i tym razem będą musiały poradzić sobie całkowicie samodzielnie z czyhającym za rogiem Hrabim Olafem. Cała trójka trafia do domu pewnej ekscentrycznej pary, która decyduje się na ich adopcję ze względu na panującą obecnie “modę na sieroty”. Oprócz tego czekają na nich ciemne schody, kręte korytarze i przyjaciele w potrzasku, czyli podsumowując — dosyć trudne chwile. Czy i tym razem sobie poradzą?
Powrót do tego cyklu był dla mnie nie tylko przyjemny, ale przede wszystkim niczym powrót do komfortowego miejsca, co jest dosyć specyficznym stwierdzeniem, biorąc pod uwagę położenie sierot. Jednak nic na to nie poradzę, bo tak po prostu jest. Lektura tej części upłynęła mi w ekspresowym tempie, a ja nie odłożyłam książki, dopóki nie przewróciłam ostatniej strony.
Główni bohaterowie po raz kolejny zachwycili mnie swoim sprytem oraz upartym podejściem do życia, co wychodzi im tylko na dobre. Dodając do tego nieufność wobec każdego dorosłego, jakiego spotykają na swojej drodze – tworzy nam się obraz bohaterów prawie idealnych do brania z nich przykładu. No dobra, może odrobinę przesadzam, ale, tak czy inaczej, uważam, że rodzeństwo Baudelaire to jedne z ciekawiej przedstawionych postaci w literaturze dziecięcej.
Równie interesujący okazali się nowi opiekunowie sierot, a w szczególności pani domu. Kobieta tak bardzo pragnęła być modną i podążać za aktualnie panującymi trendami, że w przypływie tego szaleństwa adoptowała dzieci, co jest, no umówmy się, bardzo poważną decyzją. Jej mąż natomiast podążający za rozumem nie miał niestety większej siły przebicia, co prowadziło do tego, że był notorycznie dominowany przez żonę. Kreacja tych bohaterów okazała się naprawdę interesująca i z rosnącym zafascynowaniem śledziłam ich dalsze poczynania.
Ta część Serii Niefortunnych Zdarzeń jest częścią, która bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu. Nie wiem, czy słusznie, ale myślę, że jest to jedna z lepszych części całego cyklu (choć Gabinetu Gadów nie przebiła). Autor pokazuje tutaj jak ślepe podążanie za modą może przynieść opłakane skutki – i to nie tylko dla tych, którzy tak mocno wierzą w panującą obecnie modę i trendy.
Lemony Snicket ma przyjemne pióro, co jest całkiem ciekawe, patrząc na to, że przedstawia on naprawdę przygnębiające historie. Nie mam pojęcia, co takiego jest w tym cyklu, ale jego lektura jest dla mnie czymś, co mnie odpręża po długim dniu pracy. Być może nie świadczy to o mnie dobrze, ale nie wiem, jak inaczej to wyjaśnić. Cieszę się, że sięgnęłam po część szóstą i na pewno będę niedługo zabierać się za lekturę kolejnych.
Jeżeli poszukujecie wciągającej literatury dziecięcej/młodzieżowej, w której naprawdę dużo się dzieje, to Seria Niefortunnych Zdarzeń może Wam się spodobać.