Drugi rozdział przygód z wilczym miotem rozgrywa się sto lat po wydarzeniach, które było dane poznać nam w pierwszej części. Wilkołacze stworzenia nie są już sprzymierzeńcami Zakonu. Wybierając wolność stały się jego przeciwnikami, a ten powołał nawet specjalny oddział do ich tropienia oraz zabijania. I tak wolfjegrzy ruszają śladem bestii, ogłaszając ich pomiotem szatana. Tyle dowiadujemy się z tekstu na tylnej okładce. Mi osobiście od razu przed oczami stanęły opisy dynamicznych pościgów tropienia w lesie i tego typu survivalowych opowiastek.
I nawet tak to z początku wygląda. Dopóki nie poznajemy Marii, wieśniaczki mieszkającej w okolicach grodu Narew na Mazowszu. Mhm, to już nie są pruskie puszcze, a znacznie bliższe mi, warszawiance, Mazowsze. Dziewczyna praktycznie nie wyróżnia się od grona swoich rówieśniczek (choć co prawda te w powieści nie występują), no może poza faktem, że pochodzi z nieprawego łoża swojego ojca. W dodatku, o ile możemy się zorientować na początku, Maria nie grzeszy urodą, w związku z tym ma przed sobą marne wizje przyszłości i zwyczajowego zamążpójścia (alleluja! Przynajmniej oszczędzono opisów jej piękna).
Wydaje się, że wszystko zmienia pojawienie się Josefa, rycerza Zakonu, którym ma się opiekować. Jest bowiem ranny po starciu z wilczym miotem. Tak oto zostajemy świadkami kiełkowania zakazanego uczucia między tą dwójką. I nie, nie mam wyrzutów sumienia, że komukolwiek coś zaspoilerowałam, bo każdy głupi z miejsca domyśli się takiego przebiegu wydarzeń. Josef oraz Maria może i mogliby liczyć na szczęśliwą, wspólną przyszłość. Wszystko odwraca do góry nogami Darien, którego Maria spotyka w nocy, wracając przez las do domu, oraz tajemnica, jaką skryli przed nią rodzice. Czy domyślacie się dalszych wydarzeń?
Wszystko skonstruowane jest jak średniej jakości amerykański film akcji i jak ten stawia bardziej na wzbudzanie emocji w czytelniku, niż kreowaniu enigmatycznej oraz zaskakującej fabuły. Podobnie jest z charakterami postaci – nie utoniemy w ich głębi. Jedno trzeba przyznać, że mimo to są prowadzone konsekwentnie i wiarygodnie, a zmiany zachodzące w nich nie wyglądają nienaturalnie. Początek samej historii był dla mnie najciekawszy. Być może dlatego, że później zaczynał się wątek miłosny – dla mnie mdły i irytujący, wprost wyjęty z komedii romantycznej. Mogę powtórzyć siebie z poprzedniej recenzji – Swann pisze książki dobre dla dorastającej młodzieży i nastolatek lubujących się w romansach. Wilczy Amulet to właśnie taki średniowieczny romans w nieco brutalniejszej formie.
Klimat powieści został dość dobrze oddany. Powiedzieć, że da się od razu wyczuć i zagłębić we wrażeniach mrocznego lasu, to zdecydowanie za dużo. Trzeba jednak przyznać, że „zalatuje” tu lasem i mrocznym średniowieczem. Niektórym tylko może go burzyć kilka błędów w tekście.
Tym, co trzeba z całą pewnością autorowi przyznać, są dobre ogólne pomysły na powieść. Później jednak, jak już pisałam, robi się z tego przedziwna sieczka, jakby wyjęta z amerykańskiego filmu. Dobrze wymyślony wątek, ujęty z punktu kultury masowej – zatem pobudzający emocje przez kreowanie dość prostych form. Podobnie prezentuje się styl pisania. Dla mnie trochę denerwujące było to, że gdy raz padło jakieś niegrzeczne słowo, później dla przekazania całej sytuacji było powtarzane przy każdym opisie. Trochę jak z małym dzieckiem, które nauczy się np. słowa cipka i wyraz staje się dla niego tyleż fascynujący co zakazany.
Inną pozytywną stroną całej powieści jest to, co już pisał Jerzy Rzymowski na okładce: brak martyrologicznego zadęcia i rozdrapywania ran. No i oczywiście osadzenie w dość ciekawych i słabo znanych historykom czasach.
Słowem podsumowania – jeżeli ktoś lubi ambitne historie, wykorzystujące w zaawansowanym stopniu możliwości języka polskiego, będzie na tej książce wieszał psy. Jeżeli jednak dorwie się do niej miłośnik/miłośniczka romansów (zwłaszcza tego całego wylewu tych wampirzych), nie będzie zawiedziony/a. Generalnie, tak jak w przypadku mało ambitnego kina – dobry pomysł na mało ambitną rozrywkę.
Ja osobiście mam wrażenie, że poza szczegółowymi zmianami w fabule, ogół prezentuje się bardzo podobnie do części poprzedniej. I jak komuś się ona podobała, to zachęcam do sięgnięcia po tę oraz podzielenia się wrażeniami. Ciągle też mam wrażenie, że czegoś w pisarstwie Swanna brakuje, nie mogę jednak tego wychwycić.