Regularnie, raz w miesiącu, do otoczonej kamiennym, ruchomym labiryntem Strefy, trafia chłopiec. Budzi się w ciemnej windzie, zwanej Pudłem i nie pamięta nic z wyjątkiem własnego imienia. Cała reszta wspomnień jest zamazana i w zasadzie trudno sobie cokolwiek przypomnieć. Życie w Strefie nie jest łatwe, ale idzie się przystosować. Sprawna organizacja i dokładny podział obowiązków gwarantują, że chłopcy będą mieli co jeść i gdzie spać. Co rano labirynt się otwiera, a na noc zamyka. Układ korytarzy ulega ciągłej zmianie. W myśl żelaznego zakazu nikt nie zostaje w labiryncie po zmroku, bo czyhają tam Bóldożercy; dziwaczne monstra będące połączeniem maszyn i zmutowanych ślimaków. Wszędzie, bardzo szybko, przemykają małe stworzenia zwane przez Streferów żukolcami, emitujące czerwone smugi światła, przez które to najprawdopodobniej Stwórcy obserwują chłopców.
Do takiego miejsca z pustką w pamięci trafia któregoś dnia nastoletni Thomas. Stali bywalcy witają go z mieszanymi uczuciami, jedni przyjaźnie, inni wrogo. Tymczasem bohater nie potrafi powstrzymać się od zadawania pytań, nie może też pozbyć się uporczywego wrażenia, że już kiedyś tu był.
Sytuacja pogarsza się, gdy niedługo po Thomasie, w windzie przybywa na wpół przytomna dziewczyna. Dla Streferów to szok, nie tylko dlatego, że jest to pierwsza dziewczyna w tym miejscu. Teresa przynosi ze sobą wiadomość, która budzi wśród mieszkańców labiryntu niepokój i strach przed tym, co może nadejść.
Potem wydarzenia następują po sobie lawinowo, a każdy kolejny rozdział coraz mocniej wzmaga napięcie czytelnika.
Kto umieszcza chłopców w labiryncie? Czy w którymś miejscu znajduje się wyjście? Czy warto w ogóle ryzykować życiem i szukać tego, czego być może nie ma, czy też może lepiej zostać w Strefie, zwłaszcza gdy nie wie się na pewno, czy istnieje coś poza labiryntem?
Pomysł uwięzienia bohaterów w zamkniętej przestrzeni, pełnej niebezpieczeństw jest ostatnio bardzo popularny, zarówno w literaturze i filmie.
Pierwszym moim skojarzeniem, które mi się nasunęło był film V. Natali Cube, w którym to bohaterowie szukają wyjścia z klaustrofobicznego i pełnego pułapek ogromnego sześcianu. Nie wiadomo, kto i po co ich tu umieścił. Stopniowo do głosu dochodzą ich najgorsze instynkty, zaś najgorsze jest to, że bohaterowie nie dostrzegają oczywistego: tylko zgodna i sprawna współpraca daje im szansę na wyjście z tego cało.
Drugie skojarzenie to ostatnio przeze mnie czytany Las Zębów i Rąk, gdzie autorka kładła szczególny nacisk na to, że tylko wewnątrz jest względnie bezpiecznie, bo poza ogrodzeniem czają się żądne krwi potwory.
Oczywiście wspólna cecha tych wszystkich historii, to dotknięte zniszczeniem, katastrofą lub epidemią "zewnątrz" i dość smutny fakt, że prawdziwe kłopoty, wbrew pozorom, zaczynają się dopiero po trudnym i pełnym poświęceń opuszczeniu bezpiecznej enklawy.
Tym, co najlepiej udało się autorowi powieści, jest klimat tajemnicy i niewiadomego. Rzeczywistość obserwujemy oczyma Thomasa, który bardzo chciałby sobie pewne rzeczy przypomnieć, bo czuje podskórnie, że jego przybycie tutaj nie jest przypadkowe. Autor daje czytelnikowi bardzo skąpe informacje na temat motywów, jakimi kierowali się Stwórcy i przyznam, że tak uporczywe trzymanie czytelnika w niewiedzy ma swój niezaprzeczalny urok. Pozwala bowiem na snucie domysłów i własnych teorii, które potem można porównać z tym, co przygotował dla nas autor.
Bardzo dobrze zostali wykreowani bohaterowie. Sposobem wysławiania się oraz zachowaniem przypominali mi takich "młodych starych". Ich zaradność i umiejętność przystosowania się do życia w labiryncie, a jednocześnie zgorzknienie charakterystyczne raczej dla ludzi starszych, spowodowało, że byli dla mnie, jako czytelnika, niesamowicie wiarygodni. Właśnie tacy powinni być książkowi bohaterowie.
Na uwagę zasługuje również żargon, jakim posługują się mieszkańcy Strefy. Początkowo trudno było mi się do tego przyzwyczaić, jednak po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to również uwiarygodniało cały świat przedstawiony i nadawało mu specyficznego klimatu.
Więzień labiryntu rozpoczyna trylogię o tym samym tytule i jak można się łatwo domyślić, jest to dopiero początek zmagań bohaterów z tajemniczą organizacją DRESZCZ oraz tym, co znajduje się poza murami kamiennej plątaniny korytarzy.
Powieść polecam czytelnikom lubiącym dobre historie osnute mgłą tajemnicy. Ciekawa fabuła i obrazowy sposób opowiadania nie pozwolą Wam się nudzić.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo chętnie przeczytam część drugą, jeśli bowiem pierwsza była tak dobra, to w drugiej może być tylko lepiej.
Recenzja pochodzi z bloga W Pępku Trójmiasta