"Zaklinacz ognia" miał być pełen magii, smoków, konfliktów między królestwami, walki i intryg, a okazał się zupełnie inny... Mdły i nijaki.
Jest to pierwsza część cyklu "Starcie Królestw" i sequel serii "Siedem Królestw".
Między królestwami Arden i Fellsmarch trwa od 25 lat wojna. Król Gerard Mantaine, władca Ardeny, chce zniszczyć Królową z linii Szarych Wilków, bo chowa do niej urazę z przed lat. Jest bezwzgledny i nie cofnie się przed niczym by osiągnąć swój cel. Zabił już córkę Wilczej Królowej oraz jej męża - Wielkiego Maga i ojca Adriana sul'Hana zwanego Ashem, który był przy jego śmierci. Ash od tej chwili pragnie zemścić się na władcy Ardeny, przez co ucieka do szkoły magów. Tam udaje zwykłego chłopca i uczy się nie tylko uzdrawiania ale i przyrządzania trucizn. W tym samym czasie Jenna Bandelow pracuje w kopalni w Delphi, gdzie przez władcę Ardeny giną jej przyjaciele. To powoduje, że przyłącza się do rebeliantów i działa przeciwko tyranowi. Jednak do miasta przybywa, z rozkazu Króla, Destin Karn, czarownik Ardenu i porucznik służb królewskiej mości. Ma za zadanie odnaleźć dziewczynę z znamieniem na karku. Gdy po pewnym czasie traci już nadzieję na powodzenie misii okazuje się, że jest nią Jenna, córka karczmiarza, która od śmierci przyjaciół udaje chłopaka i wróżbitę. Destin zabiera ją na dwór władcy, gdzie Adrian jest już zniewolonym magiem i uzdrowicielem na usługach króla. Tutaj los tej dwójki splata się.
Po reklamie jaką miała książka i opisie na jej tyle miałam nadzieję, że to będzie świetnie fantasy. A okazało się, że to przereklamowana mdła opowieść.
Głównym problemem tej książki jest to, że jest okropnie nudna. Akcja ciągnie się w ślimaczym tempie oraz jest przewidywalna. Nic się tu nie dzieje. Cały czas, do samego końca fabuła wlecze się niemiłosiernie na równym poziomie i nie ma żadnych momentów zaskoczenia które, by zachęcały do czytania. Dosłownie umieramy z nudów!!!
Bohaterowie natomiast są sztuczni i mało wiarygodni. Nie mają żadnych cech dominujących przez co wydaje się jakby zlewali się w jedno. Charaktery postaci są niedopracowane. Nie mają wyraźnych wad ani słabości przez co wydają się mało prawdziwi. Ich osobowość nie jest rozbudowana, po prostu są podzieleni na dobrych i złych.
Do powieści wkrada się oczywiście wątek romantyczny, między dwójkę głównych bohaterów, który jest beznadziejny i niepotrzebny. Rozwija się zbyt szybko. Dosłownie wystarcza im jedno spotkanie, a już pałają do siebie wielkim uczuciem. Niema między nimi żadnego napięcia. Uczucie wydaje się wymuszone i mało wiarygodne. Całe szczęście nie jest to znaczące i szybko się kończy. Bo na dłuższą metę nie dało by się tego znieść.
Jedyne co w miarę mi się podobało to sytuacja polityczna. Konflikt między królestwami został dobrze nakreślony. Możemy dostrzec tutaj kontrast między władcami, z jednej strony królowa kochająca i dbająca o swój lud, a z drugiej król - tyran i despota. W Ardenie każdy boi się władcy, magowie są zniewoleni i zakuci w obręcze, nikt nie może się sprzeciwić i wyrazić swojego zdania nie narwzając się na gniew władcy. Król boi się o swoje życie, ponieważ ma wielu wrogów nawet wśród najbliższych. Natomiast w Fellsmarch rodzina królewska może spokojnie chodzić ulicami miasta i czuć się bezpiecznie. Magowie nie są prześladowani i więzieni.
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o okładce książki bo, to dla mnie kolejna porażka. Po pierwsze nie ma nic wspólnego z treścią książki. A po drugie przypomina oprawę graficzną "Szklanego Tronu" Sarah J. Maas.
"Zaklinacz ognia" to okropnie nudna opowieść. Nie polecam jej, jedynie że nie macie nic innego pod ręką. Szkoda na nią tracić czas. Wiem na pewno że, po kontynuację nie sięgnę, ponieważ wogóle nie ciekawi mnie ciąg dalszy tej historii.