„Wielki Marsz” - książka będąca przykładem tego jak King stworzył coś z niczego.
Opis książki brzmi:
„[...]Stu chłopców wyrusza w morderczy marsz – meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Tu nie ma miejsca na sportową rywalizację, ludzkie uczucia ani na fair play, ponieważ gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Najwyższą z możliwych.”
Już na wstępie powiem że jedynym sensownym stwierdzeniem w nim zawartym jest pierwsze zdanie, ale o tym za chwilę.
Stephen King, jak zapewne jest wszystkim wiadome nazywany jest Mistrzem Horroru. Wiele z jego książek doczekało się filmowych adaptacji, które znane są większości miłośników kina, lecz „Wielki Marsz” nie miał tej przyjemności. Chyba słusznie, gdyż najprawdopodobniej byłby to film krótkometrażowy.
„Wielki Marsz”, został napisany gdy autor tworzył jeszcze pod pseudonimem Richard Bachman. Jak już wspomniałem opowiada historię, nie tyle setki, co garstki chłopców biorących udział w największej rozrywce tamtego świata. Rozrywce, która przyciąga dziesiątki tysiące fanów z całych Stanów Zjednoczonych, którzy głodni wrażeń oczekują godzinami przy trasie marszu. Wrażeń, którymi przede wszystkim jest śmierć kolejnych uczestników i huk karabinów.
Książka napisana jest lekkim językiem, pełna dialogów i wielu interesujących myśli, które podsuwa nam autor. Podzielona jest na trzy części, zawierające po kilka rozdziałów, gdzie każdy z nich zaczyna się dość nietuzinkowym cytatem. Czasem słowa pochodzą z amerykańskich teleturniejów, innym razem z dziecięcych wyliczanek, czy nawet z ust kaznodziei. Narracja trzecioosobowa z wszechwiedzącym narratorem. Ogólnie, przyjemnie się ją czyta, mimo zawartych w niej „interesujących” opisów.
Spodobał mi się sposób opisu bohaterów. King charakteryzując ich „czepiał się szczegółów”, tzn. nie serwował nam stronicowego opisu wyglądu, a jedynie jedno, dwa zdania plus wspomniany „szczegół”. Dla przykładu „żółta czapka przeciwdeszczowa w tylnej kieszeni”, czy „ciężkie oksfordy na nogach”. Dzięki temu do końca nie wiemy jak wyglądali bohaterowie, znamy dokładnie ich charakter (o czym później), wyobrażamy sobie ich oczy, wychudzone twarze i jeden specyficzny szczegół z ubioru. Nic po za tym. Swoją drogą, nie potrafię sobie przypomnieć jaki mieli kolor włosów, być może nie było o tym mowy, jedno jest pewne, nie miało to większego znaczenia.
Największym plusem powieści Kinga jest złożoność charakterów przedstawionych w niej bohaterów. Każdy z nich jest specyficzny i posiada indywidualne cechy, których próżno szukać u innych. To umysł i samozaparcie odgrywa główną rolę w tym „Marszu Pogrzebowym” (bo to oddaje w pełni sens tej wędrówki) i to one są priorytetem jeśli chodzi o całokształt powieści. Autor przedstawił nam jak człowiek potrafi się zmienić w skutek otaczającej go sytuacji, wcześniej nieznani sobie chłopcy stają się sobie bliscy. Między niektórymi dochodzi do zwad, między innymi zaś do przyjaźni.
Wszystko skupia się wokół marszu i drogi, to one tworzą swój mikroświat, którego mieszkańcy niczym zawieszeni w przestrzeni męczennicym cierpią katusze ku radości widzów i .... no właśnie ku czemu?
Tutaj King dołożył kolejny wątek powieści, dlaczego każdy z nich wziął udział w marszu, przecież wiedzieli na co się piszą, znali zasady, a szansa na nagrodę była znikoma. Odpowiedź nie jest taka prosta jakby się mogła wydawać.
Głównym bohaterem powieści jest niejaki Ray Garraty, „syn stanu Maine”. Przystępując do „konkursu” zostawił w domu matkę i dziewczynę, które za wszelką cenę usiłowały go odwieść od tego pomysłu. Poznajemy go na samym początku powieści, gdy z rodzicielką docierają na miejsce startu. Czy Ray jest bohaterem pozytywnym? Czy można go polubić? To już zależy od samego czytelnika. Gdyż, jak wcześniej wspomniałem, każdy z nich jest inny, w skutek czego fascynujący na swój sposób. Tak np. mnie do gustu przypadli McVries i Olson.
Na wstępie napisałem: „ „Wielki Marsz” - książka będąca przykładem tego jak King stworzył coś z niczego.” i nadal podpisuję się pod tym obiema rękami. Początkowo chłodno podchodziłem do tego tytułu, bo nie miałem pojęcia czego mogę od niego oczekiwać. Historia nader prosta, mogłoby się wydawać banalna. Setka chłopców idących przed siebie, wygrywa ten kto jako jedyny przeżyje. Fabuła którą można by było zmieścić na 2-3 stronach A4, została tak rozbudowana że zajmuje blisko 250 stron i w żadnym momencie nie odczuwamy znużenia, tudzież „wodolejstwa”. Nawet opisy przyrody zostają skrócone tylko to ogólnego zarysu, także jeżeli oczekujemy podróży przyrodniczej po Stanach Zjednoczonych to się głęboko zawiedziemy. King w całą tę historię wplótł „wojnę charakterów”, w skutek czego nie widzimy maszerujących chłopców, tylko rozbudowane osobowości zamknięte w odczuwającym ból i znużenie ciele. Ciele, którego wygląd nie ma większego znaczenia.
Z początku doceniamy decyzję bohaterów, by pod koniec, w skutek licznych sytuacji całym sercem im współczuć. Przywiązujemy się do nich, licząc że to akurat nasz ulubieniec będzie tym który ukończy „Marsz Pogrzebowy”.
Napisałem również że jedynie pierwsze zdanie z przedstawionego przeze mnie fragmentu opisu jest sensowne i nadal się przy tym upieram. Czy nie ma w książce ludzkich odruchów? Czy każdy z uczestników jest „zimnokrwistym cyborgiem”? Otóż nie jest. Bohaterowie, chłopcy w wieku dojrzewania, jako jedyni pokazują człowieczeństwo i niebywałą dojrzałość, które to cechy objawiają się nawet w tak toksycznym środowisku jak te w którym przyszło im nie tyle żyć, co umierać.
Mimo to książka nie jest wolna od minusów. Jak dla mnie największym z nich, kto wie czy nie jedynym jest nagłe zakończenie, które w skutek długotrwałego oczekiwania powinno mieć iście podniosły przekaz, a kończy się szybko, zbyt szybko jak dla mnie.
Podsumowując, książka która początkowo może zniechęcać, przede wszystkim w skutek przedstawionego nam okładkowego opisu, potrafi wciągnąć czytelnika na dobre, a każde trudności i „przygody” bohaterów pochłaniamy z największą przyjemnością oczekując kolejnej dawki. W pewnym momencie możemy zauważyć że niczym nie różnimy się od głodnego krwi tłumu, który z niecierpliwością oczekuje na kolejny wystrzał żołnierskiego karabinu. King zaserwował nam potężną dawkę powieści do przemyślenia. Nie tyle do zastanawiania się nad sensem przytaczanych słów, czy sformułowań filozoficznych, co nad sytuacją w jakiej się znaleźli. Jak my zachowywalibyśmy się maszerując wśród nich? Czy bylibyśmy dostatecznie silni by przetrwać tę wojnę charakterów? Czy pozostałyby w nas choć strzępy człowieczeństwa?
[wcześniej opublikowano na:
http://maestermaks.wordpress.com/]