Droga do Arlissu, robi się coraz ciekawsza. Atmosfera się zagęszcza, wrogów przybywa, plaga zdesperowanych metamorfów depcze bohaterom po piętach, a czasami nawet ich wyprzedza. Pościg trwa. Podobnie jak wyścig z czasem. Akcja przyśpiesza, skręca, zawraca, wije się. Jest jak nurt dzikiej górskiej rzeki. W samym Arlissie robi się jeszcze ciekawiej. Wolha nie jest pewna, czy może komukolwiek zaufać, dlatego szczodrze częstuje wszystkich ogniojadem. Często wbrew woli zainteresowanych. Im bardziej pogłębia się wiedza Wolhy na temat roli jaką odgrywa opiekunka władcy Dogewy, tym mocniej czuje się zagubiona. Mimo to przeprowadza rytuał zamknięcia wiedźmiego kręgu w nadziei, że pomoże Lenowi. Sprawa przywrócenia właściwej, tj. dwunożnej, postaci Lenowi mimo, że najważniejsza dla magiczki, nie jest jedyną, która zaprząta jej głowę. Czynią to także, i to skutecznie, horda udajców, która opanowała Arliss oraz zielonooka i znana z manii prześladowczej królowa Arlissu - Lereena.
"Chciałam podróżować, walczyć, dokonywać bohaterskich czynów i ratować przystojnych książąt przed krwiożerczymi smokami."
Druga część "Wiedźmy opiekunki" oferuje czytelnikowi wszystko to, co poprzednie książki wchodzące w skład serii, a także coś, o czym między wierszami można było wyczytać w poprzednich częściach, czyli wątek miłosny. Chce jednak od razu ostudzić zapał tych, którzy spodziewają się płomiennego romansu, gorących ciał splecionych w miłosnym uścisku albo przynajmniej namiętnych pocałunków. Nie liczcie na to! Mnie zupełnie nie przeszkadza takie potraktowanie wątku miłosnego w serii o magiczce. Ja się wręcz obawiałam, gdy pojawił się przystojny wampir i wygadana magiczka, kolejnej książki serwującej czytelnikom mdłe i do bólu identyczne, jak w stu poprzednich książkach, paranormal romance. (Wybaczcie, nie przepadam za tym gatunkiem.) Na szczęście nie było dane mi tego doświadczyć.
"I tak rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach, oszołomieni i niemający pojęcia, co dalej. Choć pewni, że jakoś się w tym połapiemy.
...I wcale nie martwił nas fakt, że nasza historia nie przejdzie do legend..."
Język powieści jest bardzo dobrze dopasowany do fabuły. Nie jest zbyt ozdobny, zbyt zagmatwany, ale nie jest też prymitywny i zbyt prosty. Pozwala spokojnie śledzić rozwój fabuły, nie pozwala się zgubić pośród imion i nazw, czy nawet wtedy gdy Orsana zaczyna mówić w swoim rodzimym języku (ukraińskim w oryginale, w przekładzie stylizowanym na kresowy - przynajmniej mnie się tak kojarzy). I coś jeszcze Wam wyjawię: pierwsze dwie części przygód Wolhy były dobre, dwie kolejne części są świetne, a jeżeli pisarka utrzymała wzrastającą tendencję, to ostatnia część serii Obca Krew zapowiada się wybornie.
Olga Gromyko zapewniła mi po raz kolejny przygodę przesyconą nieco cynicznym humorem i okraszoną folklorem, gdzie dobro zwycięża zło i gdzie na końcu czeka mnie uśmiech :)